Uchwalono je sześć lat temu pod chwytliwym hasłem: już dość urzędniczej mitręgi i bezkarności tych, którzy swoimi decyzjami szkodzą, zamiast wspierać.
Zły urzędnik miał płacić za swoje błędy, i to sporo. Restrykcyjne prawo miało go zachęcić do większej staranności oraz zniechęcić do czynienia z urzędu prywatnego folwarku.
Tak się nie stało. Przepisy stworzono chyba na pokaz. Procedury pozwalające ukarać urzędnika tak sformalizowano, że do tej pory nie ukarano nikogo. Bo raczej trudno uwierzyć, aby w milionowej urzędniczej armii nikt nie popełnił rażących błędów lub świadomych zaniedbań. Najlepszym przykładem wydaje się reprywatyzacja w Warszawie.
Zasmucająca jest również amnezja ustawodawcy, który w świetle kamer uchwalił przepisy i o nich zapomniał. Bo w Polsce skutków działania nowego prawa nikt nie monitoruje, choćby po to, aby wprowadzić do niego potrzebne korekty, kiedy po wejściu w życie zderzy się z rzeczywistością.
Mamy więc fikcję, bubel prawny, który parlament powinien jak najszybciej poprawić.