Przyjmując, że w systemach demokratycznych szczególną formę autorytetu, czyli autorytet polityczny, osiąga się poprzez zwycięstwo wyborach, to wielokrotność sukcesu wyborczego w Gdańsku dostatecznie legitymowałaby polityczny autorytet prezydenta Adamowicza. Tymczasem, jak mówi jego były rzecznik, prezydenta nie oskarżano tylko o nekrofilię. Mielibyśmy więc do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji autorytetu.
Spadek zaufania
Osobowy autorytet nadal kształtuje zbiorowości. W nauce autorytet polityczny określany jest jako „atrybut jednostki sprawującej władzę, który polega na zdolności wpływania na postawy i zachowania społeczne poprzez wzbudzanie szacunku, uznania dla siebie i swoich decyzji”. Inaczej mówiąc, autorytet polityczny najdoskonalej ucieleśnia wartości podzielane przez wspólnotę. Pomimo że jednocześnie socjolodzy konstatują wśród nas – społeczeństwa nomadów ze smartfonem w ręku – kryzys autorytetów. Ich rangę podważają: globalizacja, digitalizacja, racjonalizm, wolność słowa, a jeśli Michel Houellebecq przedstawia nas jako „cząstki elementarne”, to także indywidualizm. O spadku zaufania, które jest kryterium tworzenia się autorytetu, jako signum temporis w stosunkach międzyludzkich pisał m.in. Anthony Giddens. Zygmunt Bauman określa współczesny nam świat „czasami niepewności”, Ulrich Beck „społeczeństwem ryzyka”, a Piotr Sztompka w swojej przenikliwej książce pod znaczącym tytułem „Zaufanie”, pisze o „kulturze nieufności”. Żywym przykładem na kryzys autorytetu jest papież Franciszek. Nie brak głosów wskazujących i na to, że tęsknota za uniwersalnym autorytetem jest szkodliwym mitem. Bo czy autorytet faktycznie może ucieleśniać wartości łączące wspólnotę, określające to, co dobre dla niej, skoro spieramy się o naturę wspólnot – czy są naturalistyczne czy konstruktywistyczne i w efekcie nie ma zgody na jedną wizję dobra wspólnego i jednoczącego autorytetu.
Zwalanie pomników
Te zjawiska utorowały drogę do efektywnej dekonstrukcji autorytetów, a działo się to również w ramach bieżącej walki politycznej. W przeszłości odbywało się to najczęściej w warunkach przesilenia politycznego, co najbardziej spektakularnie odzwierciedlają, jeśli nie historyczne losy Ludwika XVI i Marii Antoniny podczas rewolucji francuskiej (1792), to bliższa nas historia Stalina w ZSRR po 1953 r. czy nieco dalsza generała Franco w Hiszpanii po 1973 r. Inny charakter przybrała już dekonstrukcja autorytetu króla Leopolda II. Odpowiedzialny za mord w Kongo na początku XX wieku belgijski monarcha został w ramach ogólnonarodowej debaty w latach 90. zdetronizowany z pomnika.
Epoka globalizacji i szybkiego przepływu informacji, czyli okres końcówki XX wieku, pozwolił na szerszą dekompozycję autorytetów w ramach prowadzonej bieżącej walki politycznej. Spośród bogactwa przykładów wystarczy przywołać osobę abp. Oskara Romero, zaszczutego najpierw przez rządzącą salwadorską ultraprawicę, a stygmatyzowanego jako komunistę i finalnie zamordowanego przy ołtarzu. Jego mord jeszcze bardziej spolaryzował społeczeństwo salwadorskie niespokojne do dnia dzisiejszego.
Podobnym torem jak Salwador podąża dzisiejszy Izrael po mordzie premiera Izaaka Rabina w 1995 r., akcie politycznym jeszcze bardziej podobnym do zabójstwa prezydenta Adamowicza, stanowiącym wręcz wzorcowy przykład procesu stopniowej degradacji osobowego autorytetu.
Zabójstwo żydowskiego bohatera
Od powstania państwa Izrael i pierwszej wojny z Arabami w 1948 r. Rabin wyrósł na bohatera narodowego. W wojnie sześciodniowej (1967) pełnił funkcję szefa sztabu generalnego. Jako ojciec zwycięstwa oraz zajęcia Zachodniego Brzegu Jordanu i strefy Gazy wszedł do narodowego panteonu. Podczas wojny z Libanem 1982 r. i oblężenia Bejrutu wspierał głównodowodzącego Ariela Szarona. Przejście Rabina z pozycji jastrzębia na pozycję rozsądku wraz z zaakceptowaniem programu tzw. pokoju za ziemię z Palestyńczykami, zabolało izraelską prawicę (1993). – Przez 27 lat byłem żołnierzem. Tak długo, jak nie było szansy na pokój, walczyłem. Ale dziś taka szansa, wielka szansa, otwiera się. Nie wolno nam jej zaprzepaścić, wołał Rabin podczas wiecu pokojowego 4 listopada 1995 r. w Jerozolimie. Chwilę później już nie żył, został zastrzelony przez szaleńca. Zabójca Amir, fanatyk z Tel Awiwu, tylko skonsumował nagonkę na premiera, która dwa tygodnie przed zamachem urosła do takiego stopnia, że ulotki informowały o samobójstwie szefa rządu. Wszystko dlatego, że prawica uważała oddanie najmniejszej piędzi ziemi Arabom za sprzeniewierzenie się prawu boskiemu. Rabin musiał znosić porównania z Hitlerem i Goebbelsem. Na biurko premiera trafiały pogróżki śmierci. Dla osadników, rabinów i młodzieży oszczerstwa zamieniły się w normę, ich język stał się niczym kij bejsbolowy. Dezawuujące premiera plakaty i naklejki pojawiały się w oknach wystawowych, na szybach samochodów i aktówkach studenckich. Nie brakło rabinów modlących się o śmierć dla premiera. „Mówię za Majmonidesem, kto go zabije, czyni dobrze” – wykrzykiwał 73-letni rabin Hecht. Młodzież żydowska z dobrych domów masowo przysięgała zemstę Rabinowi. Dziennikarze śledczy nagrali to podczas ich rytualnego przystąpienia do paramilitarnej organizacji Ejal. Nieprzypadkowo odbywało się to na wzgórzu Herzla, nazwanym imieniem twórcy syjonizmu, dokąd z resztą przeniesiono jego doczesne szczątki, dające początek narodowej nekropolii. To właśnie w mrocznej scenerii nad grobami żołnierzy bohaterów starsi stopniem członkowie Ejalu z zamaskowanymi szalami twarzami pytali nowicjuszy w nocnej scenerii, czy są gotowi strzelać do innych Żydów, jeśli nie rozpoznają w nich prawdziwych wyznawców religii mojżeszowej. 18-latkowie gromko odpowiadali: „Przysięgam na wszystkie świętości i na honor narodu żydowskiego, że aż do śmierci będę walczył przeciwko szatańskiemu rządowi i jego sojusznikom, do ostatniego tchu przeciwko wrogom narodu żydowskiego”. Być może część Izraelczyków, siedzących wygodnie w swoich salonach, przecierało oczy ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć, że 40 lat po Holokauście mają do czynienia z brunatną rzeczywistością. Najwidoczniej jednak było ich zbyt mało. W takim oto środowisku, wykluczającym ze społeczności Izraela zwolenników pokoju z Arabami, wyrósł zamachowiec – zabójca Izaaka Rabina. Od 2007 r., czyli kiedy od morderstwa minęło 12 lat, w internecie zaczął krążyć film propagandowy, który wzywał do wybaczenia mordercy. Na Facebooku liczba zwolenników takiego rozwiązania sięga 2,5 tysiąca. Według sondaży Galupa i Maariva z 2015 r. 21 procent Izraelczyków chciałoby zwolnienia przestępcy, odsiadującego wyrok dożywocia bez możliwości ułaskawienia. W 2015 r. jego imię skandowali na stadionie w Tel Awiwie kibice przyjezdnego klubu Beitar z Jerozolimy, znani z rasistowskich zachowań i przyśpiewek „Śmierć Arabom”. Sam zabójca, Jigal Amir, czuje się niewinny. Wszak wypełnił wyrok Boga.