Dialog chrześcijaństwa z islamem, choć wszyscy mają go pełne usta, pozostaje grą pozorów. Po jednej jego stronie stoją chrześcijańscy znawcy Koranu, obrońcy dobrego imienia proroka Mahometa, a po drugiej – cyniczni gracze, których głównym celem jest pozyskiwanie wiernych i sojuszników w walce o islamizację świata. Ich spotkania wyglądają zatem tak jak spotkanie uzbrojonego po zęby terrorysty, który pod lufą rewolweru trzyma przerażonych bliskowschodnich chrześcijan z naiwnym misjonarzem, który wierzy w szczerość intencji każdego swojego rozmówcy i nie jest w stanie dostrzec w nim groźnego przeciwnika.
Taki obraz, choć może wydawać się przejaskrawiony – i pewnie nieco takim właśnie jest – oddaje sytuację dialogu chrześcijańsko-muzułmańskiego. Każda próba potraktowania go poważnie kończy się bowiem tak jak przemówienie papieskie w Ratyzbonie. Gdy Benedykt XVI zadał – cytując zresztą średniowiecznego władcę – kilka pytań o istotę islamu, odpowiedzią było palenie świątyń i prześladowanie chrześcijan (nie tylko katolików) na Bliskim Wschodzie. Każde mocniejsze zaakcentowanie znaczenia chrześcijaństwa czy fałszywości islamu kończy się dla nieszczęśnika – jeśli odbywa się w krajach islamskich – w więzieniu, a przynajmniej na wygnaniu (spotkało to jednego z najlepszych koptyjskich znawców Koranu).
I nie zmieniają tego kolejne światłe apele liderów świata muzułmańskiego do przywódców Kościołów i wyznań chrześcijańskich. Listy imamów czy znawców islamu w niczym nie zmieniają sytuacji chrześcijan na Bliskich Wschodzie. Polepszają najwyżej wizerunek muzułmanów w krajach Zachodu.
Przykładem może być dokument opublikowany wspólnie przez Watykan i Uniwersytet al Azhar. Znalazły się w nim apele do przywódców zachodnich o powstrzymanie publikowania obrazów czy tekstów, które obrażają muzułmanów, ale zabrakło choćby najsłabszej sugestii skierowanej do przywódców świata islamskiego, by skłonili swoich wiernych do przerwania prześladowań duchownych i świeckich chrześcijan.
Nie inaczej trzeba potraktować ostatnie wezwania saudyjskiego monarchy króla Abdullaha, który wezwał wyznawców wielkich religii monoteistycznych do spotkania, dialogu i współpracy. Można by je uznać za poważne z jednym zastrzeżeniem – gdyby w jego własnym królestwie takie spotkanie było w ogóle możliwe. Bo na razie za posiadanie Biblii w języku arabskim, jej wspólne z przyjaciółmi (we własnym domu) czytanie, a nawet za noszenie krzyżyka w widocznym miejscu grożą w Arabii Saudyjskiej srogie kary. 700 tysięcy tamtejszych chrześcijan musi się liczyć z tym, że za praktykowanie swojej wiary trafią do więzienia, a nawet – że będą torturowani.