Ale na razie są prezenty. Społeczeństwo zostało obdarowane przez polityków ustawą o gabinetach politycznych. Teraz gabinet polityczny będzie w każdej gminie. Dróg nie będzie, wodociągów nie będzie, kanalizacji też nie, ale za to będzie gabinet polityczny. Świetna wiadomość. Dostajemy, podatnicy, na utrzymanie armię paru tysięcy ludzi. Co najmniej. Prezydenci miast, burmistrzowie, wójtowie otrzymują możliwość zatrudnienia krewnych i przyjaciół Królika. Cóż za postęp.
Nie rozumiem tylko, dlaczego zapomniano o sołtysach. Sołtysom też się należy gabinet polityczny, w końcu sołtys to podstawowy szczebel samorządu, a bez gabinetu, i do tego politycznego, taki sołtys będzie chodził jak narąbany. Przyznanie prawa posiadania własnego grona etatowych doradców politycznych także sołtysom pozwoliłoby zutylizować znacznie większą liczbę ludzi zbędnych w gospodarce, zmniejszyć bezrobocie i jednocześnie skanalizować etatowo jednostki uwieszone u klamki partii politycznych, często rozgoryczone brakiem wdzięczności bossów partyjnych i przez to skłonne do intryg i afer.
W monarchii austro-węgierskiej weteranów i inwalidów wojennych zasłużonych na polu walki nagradzano koncesją na prowadzenie trafiki. Palenie okazało się szkodliwe, znacznie bardziej niż biurokracja, więc teraz za zasługi, rzeczywiste lub mniemane, trafi się do gabinetu politycznego. Jak już każdy przedstawiciel władzy państwowej każdego szczebla będzie miał własny gabinet polityczny, rząd będzie mógł powołać biuro polityczne, którego tak bardzo nam wszystkim brakuje.
[srodtytul]Przyjaciele polityka [/srodtytul]
Ta nowa ustawa, która nie wywołała w Sejmie żadnych kontrowersji, a już zwłaszcza fundamentalnych i ideowych, nasunęła mi pewnie podejrzenia. Wydaje mi się, że utykanie, a w końcu powstrzymywanie procesów prywatyzacyjnych przedsiębiorstw państwowych i spółek z udziałem Skarbu Państwa nie wynika z żadnych kalkulacji ekonomicznych ani doktrynalnych przekonań.
Nie chodzi o interes narodowy, interes publiczny ani w ogóle o żaden inny interes, tylko o zachowanie przez każdorazową władzę możliwości obsadzania stanowisk w radach nadzorczych i zarządach tych firm. Każdy polityk ma w końcu grono przyjaciół, którzy muszą z czegoś żyć, i oczekują, że im się w osiągnięciu tego ważnego celu egzystencjalnego pomoże. Każdy polityk ma też w swoim otoczeniu ludzi, których trzeba się pozbyć, nie robiąc z nich wrogów. Rady nadzorcze to idealne miejsce na parkowanie. [/li][/ol]Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Wybitny ekonomista austriacki, współtwórca powojennego niemieckiego cudu gospodarczego wydał w roku 1944 na emigracji w Chicago książkę "Biurokracja", a w niej taki m.in. fragment: "...rady nadzorcze i zarządy pełne są byłych ministrów i generałów, polityków i ich kuzynów, i powinowatych, szwagrów, kolegów szkolnych i innych przyjaciół. Nikt od tych ludzi nie oczekuje kupieckich zdolności i nie żąda doświadczeń w kierowaniu przedsiębiorstwem. Tacy ignoranci nie robią niczego poza kasowaniem honorariów i uczestnictwem w zyskach". Autor tych słów, Ludwig von Mises, był liberałem (w antycznym sensie tego terminu), więc zrozumiałe jest, że doskonale oddał sens postępowania rządu Donalda Tuska, który ideowo wywodzi się ze środowiska gdańskich liberałów.