Michał Borwicz pod koniec lat 40. planował wydanie książki, w której uhonorowani zostaliby Sprawiedliwi. Zrezygnował z tego zamiaru, bowiem wielu ratujących się obawiało ujawnienia swojej tożsamości. Potem długo otaczało ich dwuznaczne milczenie. O trwałości owego ambiwalentnego nastawienia świadczy i to, że po 1989 r. głosami prawicy Sejm dwukrotnie odrzucił wniosek o przyznanie Sprawiedliwym praw kombatanckich. Kościół zainteresował się uhonorowaniem Sprawiedliwych dopiero teraz. Wybrał rodzinę Ulmów, bowiem śmierć kobiety w ciąży pasuje do dyskursu na temat aborcji, w który to dyskurs coraz częściej wplątywany jest Holokaust.
I jeszcze jedna uwaga. Ikoną Sprawiedliwych, w dużej mierze dzięki publikacjom i wystąpieniom Władysława Bartoszewskiego, stała się Zofia Kossak-Szczucka, działaczka katolicka. Bohaterstwo Ireny Sendlerowej długo pozostawało w cieniu. Można zrozumieć intencje Władysława Bartoszewskiego, który był bliskim współpracownikiem Kossak-Szczuckiej i któremu zależało na uwypukleniu roli katolickiej wiary w podjęciu tak ryzykownej decyzji, jaką było pomaganie Żydom.
Nie może to jednak przesłonić faktu, że stosunkowo więcej pomocy udzielały środowiska lewicowe (do których należała Irena Sendlerowa), odrzucające przedwojenny antysemityzm[5]. To w lewicowej partyzantce mogli dalej walczyć ci przywódcy ŻOB, którzy przeżyli powstanie w getcie. Po tej grupie żydowskich powstańców, którzy zostali skierowani do oddziałów AK w lasach kampinoskich – ślad zaginął.
O ratujących nie zapomniały po wojnie organizacje żydowskie. Komisja Pomocy Polakom przy Wydziale Prawnym Centralnego Komitetu Żydów w Polsce opiekowała się tymi Sprawiedliwymi, którzy się do niej zgłaszali. Udzielała im wsparcia finansowego, poszukiwała dla nich pracy, interweniowała, gdy weszli w konflikt z prawem (w jednym przypadku objęła opieką więźnia, wysyłając mu paczki). Skutecznie interweniowała w sprawie aresztowanego za kontakty z WiN syna księdza Antoniego Ptaszka, duchownego Kościoła starokatolickiego w Krakowie. Podjęła jeszcze kilka interwencji, np. w sprawach odmowy prawa do repatriacji przez władze ZSRR.
Rozumiem niedający się ukoić ból pani Marii Fieldorf, ale jeżeli Żydami byli wszyscy, którzy wzięli udział w sądowym mordzie na jej ojcu, to zamordowali go nie dlatego, że byli Żydami – lecz dlatego, że byli przedstawicielami państwa, które akowców zwalczało.
[srodtytul] Likwidatorzy katolicyzmu [/srodtytul]
Refleksja nad moralnym aspektem postaw w czasie okupacji i zagłady Żydów jest niezmiernie ważna. W krajach zachodnich już od dawna toczy się dyskusja nad problemem moralnego spustoszenia, jakie Europie i jej kulturze przyniósł Hitler. Stała się treścią rozpraw filozoficznych, historycznych, socjologicznych, teologicznych, dzieł artystów, a także w dużym stopniu stała się źródłem namysłu polityków nad prawami człowieka. W Polsce jest ona w powijakach, bowiem mogła się narodzić dopiero po 1989 r. Została zapoczątkowana i istnieje w naukach historycznych, a ponadto w ograniczonym obiegu wysokiej kultury (literatura, sztuka, w mniejszym stopniu publicystyka i teatr).
Zastanawiające, że w kraju, w którym się zagłada dokonała – tak nikła jest wiedza o tym fragmencie dziejów. W podręcznikach szkolnych zajmuje zwykle stronę, pół strony. W dawnym obozie zagłady Auschwitz-Birkenau rzadko można spotkać polskie wycieczki. Pokolenie, które wydarzenia te pamięta – odchodzi. Na niewiedzy mógł wykwitnąć martyrologiczny mit heroiczny, w dodatku eksploatowany politycznie zarówno w przeszłości, jak i dziś.
Tymczasem prawda owych tragicznych wydarzeń poprzez nieuświadomione i zawikłane traumy wojenne pokolenia świadków sięga teraźniejszości. Warto się zastanowić, czy ktoś, kto w czasie wojny wraz z kolegami zgwałcił ukrywającą się Żydówkę, po czym skatowaną odtransportował na gestapo, a potem opijał z kolegami swoje czyny – mógł być później dobrym i czułym mężem oraz ojcem?
Zbrodnie Fritzla, które niedawno wstrząsnęły austriackimi i polskimi mediami, miały swoje korzenie w hitleryzmie jego rodziców. W Austrii to zauważono. Związku między „jak się żony nie bije, to jej wątroba gnije”, albo obroną prawa do „klapsów” a kondycją moralną odziedziczoną po okrucieństwach wojny – nie potrafimy dostrzec. Dla naszego dobra warto rozważyć, czy wysoka tolerancja dla przemocy (słownej i fizycznej) w naszym społeczeństwie nie ma swojego źródła właśnie w wojennej przeszłości.
Hitlerowcy zbudowali rzeczywistość antywartości, w którym zachowania przyzwoite były karane, zaś okrucieństwo i podłość – nagradzane. Już dawniej jednak, od zarania antysemickiej agitacji można się doszukać zaczątków przewartościowania systemu wartości, np. gdy usprawiedliwiano przemoc lub drwiono z jej ofiar. Ci, którzy wyłapywali ukrywających się w lasach, uciekinierów z transportów do obozów zagłady lub mordujący zbiegłych więźniów Sobiboru[6], postępowali zgodnie z hitlerowskim prawem, które musieli sobie przyswoić i zaakceptować. W okupacyjnym slangu owo wyłapywanie określane było wyrażaniem „zdawanie Żydów” – tak jak zdawało się płody rolne w przymusowych kontrybucjach[7].
Ten proces internalizacji byłby zapewne wolniejszy, gdyby nie byli przed wojną bombardowani antysemityzmem przez narodowców i Kościół. Co więcej, nachalna agitacja nazistowska nie była skutecznie zwalczana, lecz jeszcze wzmocniona mową nienawiści, która nie znikła całkiem z ambon ani łamów niektórych gazetek podziemnych.
Niektórzy politycy i niektórzy hierarchowie zdają się nie dostrzegać zagrożeń płynących z jątrzącej mowy, niebezpieczeństwa powtórnego odwrócenia wartości. Czytelnicy „Naszego Dziennika” i słuchacze Radia Maryja ulegają tak silnemu wzburzeniu emocji pod wpływem zasłyszanych i przeczytanych tam treści, że w stanie niemal histerii wysyłają listy zaczynające się od słów: „Ty żydowskie ścierwo”, albo kierują do ambasadora Izraela epistoły, takie jak: „Żydowskie bydło! Mam pretensje do Hitlera, że nie wymordował wszystkich Żydów”; „Naszym hasłem na całym świecie teraz jest: BIJ ŻYDA”; „Szewach[8], jak ty jeszcze raz przyjedziesz do Gdańska, to nie ręczę za siebie i moich kolegów”.
Ich stan emocjonalny może świadczyć o gotowości do przemocy. Głośna krytyka takiej pseudokatechezy w niczym nie zagraża ani wierze, ani instytucji Kościoła. Natomiast katolicy, którzy nie protestują przeciwko szczuciu do nienawiści, może są posłusznymi i wiernymi wyznawcami swojej religii, ale w rzeczywistości są likwidatorami katolicyzmu. Odstręczają od niego bowiem tych, którzy zachowali niepodległe sumienie i widzą hipokryzję w całej jej ostrości.
[i] Autorka jest pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego. Specjalizuje się w dziejach antysemityzmu. [/i]
[ramka] [1] O stosunku prasy katolickiej do Żydów i judaizmu – zob. A. Landau-Czajka (1998), „W jednym stali domu: Koncepcje rozwiązania kwestii żydowskiej w publicystyce polskiej 1933-39”, Warszawa; D. Libionka (2002), „Obcy, wrodzy, niebezpieczni: Obraz Żydów i »kwestii żydowskiej« w prasie inteligencji katolickiej lat 1930-tych w Polsce”, „Kwartalnik Żydowskiego Instytutu Historycznego” nr 3 (203).
[2] Zob. równ. S. Rudnicki (1985), „Obóz Narodowo-Radykalny. Geneza i działalność, Warszawa”; J. Gapys, M.B. Markowski (1999), „Zajścia antyżydowskie w Odrzywole w 1935 r. wyrazem wpływów endecji w woj. kieleckim”, „Biuletyn Kwartalny Radomskiego Towarzystwa Naukowego”, t. 34, z. 1.
[3] A. Friszke (2000), „O kształt niepodległej”, Warszawa, s. 502.
[4] Zob. B. Engelking (2003), „»Szanowny panie gistapo«. Donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach, 1940-1941”, Warszawa.
[5] O pomaganiu Żydom przez różne środowiska, zob. praca zbiorowa pod redakcją K. Dunin-Wąsowicza (1996), „Społeczeństwo polskie wobec martyrologii i walki Żydów w latach II wojny światowej”, Warszawa.
[6] Zob. A. Żbikowski (2004), „Krótka historia stosunków polsko-żydowskich we wsi Grądy Woniecko w r. 1942”, [w:] K. Jasiewicz (red.), „Świat niepożegnany”, s. 744 – 757; B. Engelking, J. Leociak, D. Libionka (red., 2007), „Prowincja noc. Życie i zagłada Żydów w dystrykcie warszawskim”, Warszawa; D. Libionka (red.), „Akcja Reinhardt. Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie”, Warszawa.
[7] To określenie funkcjonuje do dziś – zob. J. Tokarska-Bakir (2008), „Legendy krwi”, Warszawa.
[8] Chodzi tu o ambasadora Izraela w Polsce w latach 1999 – 2003, Szewacha Weissa. [/ramka]