Epoka wojen i ostrych konfliktów skończyła się, a ktoś, kto serio traktuje międzynarodowe zagrożenia naszego kraju, jest uwięziony w lękach i fobiach minionego czasu. Im bardziej UE będzie się integrować, tym będzie bezpieczniejsza, gdyż nikt zjednoczonej Europy nie zaatakuje, a wewnętrzne konflikty zostały przezwyciężone. Pojawia się wprawdzie pytanie: czy przy takim stopniu bezpieczeństwa, jaki głoszą jego rzecznicy, jest jeszcze sens je zwiększać, ale przyjmijmy, że od przybytku głowa nie boli. Efektem tych poglądów jest przyjęcie, iż jedynym niebezpieczeństwem dla naszego kraju są eurosceptycy i ci, którzy strasząc nieistniejącymi zagrożeniami mogą wywołać lęki i nieracjonalne zachowania Polaków, co z kolei może się przełożyć na podobną reakcję naszych sąsiadów. Doprowadzić to musi do rozkręcenia się spirali napięcia o nieprzewidywalnych konsekwencjach.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/06/05/o-realizmie-i-infantylizmie-polityki-polskiej/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Jeśli więc tak łatwo sprowokować naszych sąsiadów, to chyba stan bezpieczeństwa nie jest tak solidny jak głoszą wyznawcy postpolityczności? Taką wątpliwość można by podnieść w odniesieniu do racjonalnego rozumowania. Sęk w tym, że postpolityczność leży na jego antypodach. I nie o wyobrażenia nastolatków chodzi, ale ich nauczycieli. Zarówno tych ze szkolnych sal, jak i tych, którzy kreują opinie w wymiarze kraju. Jeśli profesor Roman Kuźniar zapewnia w telewizji, że żadne zewnętrzne niebezpieczeństwo Polakom nie grozi co najmniej przez dwadzieścia lat, a na pytanie: jaka metodologia pozwala mu przewidywać tak precyzyjnie przyszłość, uśmiecha się z ironią, gdyż mówi przecież o oczywistościach; jeśli osoba ta uznawana jest za autorytet w sprawach międzynarodowych i jest doradcą ministra Obrony Narodowej, to czegóż chcieć od młodzieży szkolnej? Naturalny ludzki odruch, aby ostatnie doświadczenia swojego życia uznawać za jedynie możliwy stan rzeczy, jest przecież wyjątkowo mocny w wypadku ludzi niedojrzałych, a jeśli wszyscy dookoła potwierdzają tę zasadę... Swoją drogą wybór Kuźniara na głównego myśliciela MON-u ma głębokie uzasadnienie w wypadku rządu, dla którego wojsko służy do oszczędzania.
Przewidzenie tego co stanie się za siedem w 1932 roku było praktycznie niemożliwe. Niemcy były słabe, rozdarte wewnętrznie, pustoszone kryzysem i w dużej mierze zdemilitaryzowane. Wyobrażenie, że mogą podbić europejski kontynent wydawało się absurdem. Polska znajdowała się w - wydawałoby się - gwarantującym jej bezpieczeństwo układzie sojuszy. Zresztą wystarczyło, aby we wrześniu 1939 roku Francja i Anglia uderzyły od Zachodu na odsłonięte państwo Hitlera, aby wojna skończyła się jego klęską. Tylko, że nikt w 1932 roku nie mógł przewidzieć samobójczej tchórzliwości aliantów. Przypominam to nie po to, aby doszukiwać się nieistniejących podobieństw, ale aby powtórzyć banał o nieprzewidywalności ludzkich dziejów. Dopiero, kiedy zapisujemy je w podręcznikach, odkrywamy ciągi nieuniknionych konieczności, które z nieubłaganą pewnością wywołują oczywiste skutki. Doświadczenie historii to zaskoczenie i wybuch nieprzewidywalności.
Realna polityka opiera się na założeniu, że suwerenność państwa, a więc nasza wolność i niepodległość mogą być zagrożone i powinniśmy być gotowi do ich obrony. Wyrasta ze zrozumienia, że jak państwa wokoło, mamy własne interesy i własną rację stanu. Tylko że realna polityka w Polsce określana jest jako "pobrzękiwanie szabelką", a infantylne chowanie głowy w piasek urasta do rangi nowoczesnej postpolityki. Wprawdzie Moskwa jest stroną w katastrofie smoleńskiej — jakiegokolwiek niedociągnięcie ze strony jej funkcjonariuszy obciąża rosyjskie państwo — ale powinniśmy mieć absolutne zaufanie do jej śledztwa, gdyż tylko tym uzasadnić można przekazanie jej wszystkich kompetencji w tej sprawie. Żyjemy przecież w królestwie wiecznego pokoju i zaufania.