Osierocona idea IV RP

PiS nie podjął na nowo próby odbudowy własnej tożsamości w duchu idei IV RP. Nie próbował przekształcić tej idei w program modernizacji Polski – pisze publicysta

Publikacja: 06.07.2010 01:18

Osierocona idea IV RP

Foto: Fotorzepa, Justyna Cieślikowska

Red

Dziś – latem 2010 – idei IV RP prawie nikt nie broni. Z różnych powodów porzucili ją prominentni zwolennicy. Tej idei warto się jednak przyjrzeć. Wypada zacząć od pytania o esencję III RP. Czy był to (jest!) „naturalny” system odpowiadający standardom współczesnych państw demokratycznych, jak zawsze utrzymywali jej zwolennicy, czy system – w znacznej mierze – patologiczny, ukształtowany przez elity, które porzuciły ideę rewolucji solidarnościowej – jak twierdzą kontestatorzy. Odpowiedź niekoniecznie musi być kategoryczna. Ale trudno w tym sporze nie zająć wyraźnego stanowiska.

Adam Michnik (obok Aleksandra Kwaśniewskiego najbardziej znany piewca dokonań transformacji) powiedział kiedyś, że w ciągu minionych 300 lat Polska nie doświadczyła przemian równie korzystnych jak te ostatnie. Ta konkluzja ignoruje kontekst uwarunkowań historycznych. Cóż mogła zrobić Polska w obliczu agresji hitlerowsko-sowieckiej? Właściwie nic. Natomiast po 1990 roku na jakiś sukces byliśmy skazani.

[srodtytul]Elity ponad podziałami[/srodtytul]

Ale odesłanie komunizmu do lamusa historii było wielką sprawą, warunkiem koniecznym wszystkiego. W Polsce nie powstało jednak Królestwo Boże, tylko realny system, który mamy prawo oceniać. Generalne cechy tego systemu zasługują na afirmację: demokracja przedstawicielska, rynek, prywatna własność, suwerenność. Ale każda z tych cech ma konkretny kształt, który nadaje całemu systemowi cechy szczególne. Nieraz niepokojące.

[wyimek]Program IV RP uległ skarleniu i patologizacji, zyskał twarz Leppera z chytrym uśmieszkiem politycznego chuligana. Na to czekali ci, którzy byli fundamentalnie przeciwni IV RP[/wyimek]

Te „szczególne” cechy są konsekwencją pozycji i roli elit w III RP. Ich znaczna większość zintegrowała się ponad politycznymi podziałami. Może najlepiej było to widać, gdy kilka lat temu zebrali się na Uniwersytecie Warszawskim „obrońcy demokracji”. Ramię przy ramieniu stanęli liberałowie z dawnej demokratycznej opozycji i nawróceni postkomuniści. Byłoby to może krzepiące, gdyby nie fakt, że ci ostatni dopiero co zostali oderwani od rządowych stołków, a wtedy, gdy je zajmowali, popełniali liczne łajdactwa.

Były jednak (są) ważne powody powstania tej wspólnoty. Nie twierdzę, że przesłanką zjednoczenia liberalnych elit był „spisek”. Przesłanką było wspólne wyobrażenie o tym, co dla kraju jest korzystne, i… wspólne interesy. Proces przekształceń – w sferze gospodarczej, społecznej i politycznej – był procesem kooperacji między liberalnymi elitami z dawnej opozycji i środowiskiem postkomunistycznym, nawet (jak w latach 1993 – 1997), gdy w parlamencie jedni należeli do rządzącej większości, a drudzy do opozycji.

W trakcie tego współdziałania rodziły się wspólne i partykularne interesy elit – nie tylko politycznych. Pałac Prezydencki – gdy jego lokatorem był Kwaśniewski – stał się ważnym miejscem kontaktowym. To tam – 1 maja – przywódcy OPZZ mogli spotkać np. biznesmena Dariusza Przywieczerskiego (chyba do dziś poszukiwanego listem gończym), a fundatorzy obrazu dla prezydenta Kwaśniewskiego tworzą półoficjalną listę wpływowej elity. Ścisłe więzi ze światem biznesu nawiązał premier Leszek Miller.

Integracja „elity ponad podziałami” (nie pierwszy to przypadek w historii) musiała rodzić uprzywilejowanie i nierówność. Tak więc inna jest odpowiedzialność wobec prawa: od wykroczenia drogowego po ciężkie morderstwo (ciągle niewyjaśniona sprawa Petera Vogla). Tworzy się system podatkowy, który jest przychylny wpływowym oraz zamożnym, a surowy dla tych „z dołu”. Prawo wyborcze zawiera progi, a dysponenci mediów w ogromnej większości po prostu należą do zintegrowanej elity. I jedno, i drugie utrudnia wstęp intruzów na już zagospodarowaną scenę polityczną.

Dominujące elity przyjęły też szczególną postawę wobec zagranicy, osobliwie wobec Zachodu. Postawę nacechowaną głębokim respektem, by nie powiedzieć – kompleksem niższości. To przede wszystkim rezultat przekonania, że Polska powinna pod każdym względem wzorować się na Zachodzie. Po trosze to również pragnienie dołączenia do zachodniej elity.

[srodtytul]Mechanizm władzy na dłoni[/srodtytul]

Rzeczywisty system jest bardziej skomplikowany i można wskazać różne jego cechy z przedstawionym tu obrazem niekompatybilne. Prawdą jest, że integracja elit nigdy nie była pełna. Pluralizm nie został unicestwiony. Został „tylko” bardzo ograniczony. Mechanizm demokratyczny nie był czynnikiem selekcji programów, polityczna rywalizacja to przede wszystkim rywalizacja personalna.

Ale to nie przypadek, że frekwencja wyborcza była dramatycznie niska, że kluczowe konsekwencje ukształtowanego systemu nie cieszyły się akceptacją. 95 proc. ludzi podziela opinię, że nierówności dochodów są zbyt duże.

To w takim systemie zrodziła się sprawa Rywina. Pokazała ona wyraziście mechanizmy władzy. Pokazała, że jest oficjalna scena (pusta izba sejmowa) i są kuluary („siuchty” premiera Millera z szefami „GW”). To, o czym sporo ludzi było przekonanych, a wielu podejrzewało, zostało pokazane jak na dłoni. Ukazane zostało nie zdarzenie epizodyczne, ale esencja systemu. To był wstrząs, który zrodził kontestację III RP i dał poparcie idei IV RP.

[srodtytul]Dwie koncepcje naprawy[/srodtytul]

Koncepcja IV RP została zaproponowana (osobna sprawa, czy na serio) w wersji PiS (prawicowo-socjalnej) i w wersji PO (prawicowo-liberalnej). Wspólna była rekomendacja ustanowienia systemu podporządkowanego woli społeczeństwa/narodu, a w znacznie mniejszym stopniu sterowanego przez elity. W wersji Platformy to wszechwładny rynek miał być królem, a państwo miało tylko pilnować, by nikt jego praw nie naruszał. Stronnicze dotychczas państwo miało być raczej ograniczone niż udoskonalone.

Przeciwnie PiS, który upatrywał w instytucji państwa głównego instrumentu działania i obiecywał, że będzie się nim posługiwał w interesie zwykłych ludzi. Państwo miało się stać narzędziem ustanowienia Polski solidarnej.

Idea IV RP w żadnej wersji nie została skonkretyzowana, ale zarówno PiS, jak i PO uzyskało bezpośredni wpływ na politykę państwa. Ale żadna z partii nie podjęła poważnej próby urzeczywistnienia projektu IV RP.

Owszem, PiS pod hasłem IV RP przeforsował jedną zmianę – likwidację WSI. Obydwie partie sugerowały, że ich ustawa lustracyjna jakoś się wpisuje w moralne przesłanie IV RP, ale Platforma wkrótce wycofała swoje poparcie, a uchwaloną ustawę zmasakrował Trybunał Konstytucyjny.

Jednak wyborcy w 2005 roku udzielili PiS poparcia (na pewno skromnego, choć większościowego) ewidentnie z nadzieją, że idee IV RP będą realizowane. Dla innej wersji realizacji tej idei (ale dla wielu wyborców to rozróżnienie chyba nie było kluczowe) poparcie uzyskała PO. Wspólny rząd nie powstał. I przesądziło o tym coś więcej niż czysto polityczne animozje. Wtedy chyba obydwie partie były dość przywiązane do swoich wersji IV RP.

Wraz z powstaniem rządu koalicyjnego PiS – Samoobrona – LPR postulaty socjalne de facto zostały porzucone. Na czele rządu stanął polityczny prestidigitator Kazimierz Marcinkiewicz, a nieco później Polskę solidarną miała realizować usunięta z PO Zyta Gilowska – dotychczas pełniąca rolę naczelnego ideologa Polski Liberalnej.

Dla PiS kluczową kwestią stało się utrzymanie i poszerzenie władzy oraz rywalizacja z PO. Działał podobnymi metodami jak poprzednicy i następcy. Dokonał „podboju” mediów publicznych i IPN, nie tylko jednak (a może nie najbardziej) z pożądania władzy, ale także by władzy tej użyć do realizacji polityki, dla której miał mandat wyborców.

[srodtytul]Skutecznie kontrolować[/srodtytul]

Ale priorytety były inne, niż można było oczekiwać: bilans polityki w kwestiach społecznych i gospodarczych jest co najmniej niejednoznaczny. PiS ustanowił ulgi podatkowe na wychowanie dzieci, ale uchwalił też całkowite zniesienie podatku spadkowego (żaden inny rząd nie zrobił tak wiele dla oligarchów jak ten) i przesądził o zasadniczym spłaszczeniu PIT (w obu przypadkach wspólnie z… PO). Postawiono kwestię bezpieczeństwa energetycznego. Świadomej polityki prywatyzacyjnej właściwie nie było i nic się nie zmieniło w metodach zarządzania sektorem przedsiębiorstw publicznych.

Trudno też dostrzec sukcesy w polityce zagranicznej. Owszem, tembr narracji zmienił się korzystnie. Wielu Polaków mogło dojść do wniosku, że głos Polski jest bardziej niezależny. Ale pozycja Polski w Unii Europejskiej nie uległa wzmocnieniu, a rządzący – uwikłani w afirmatywny stereotyp Stanów Zjednoczonych i negatywny stereotyp Rosji – nie zdołali wytyczyć adekwatnej dla Polski polityki zagranicznej.

Jednocześnie PiS, uwikłany bez reszty w polityczną grę, długo nie był zdolny powiedzieć „nie” swoim obskurnym koalicyjnym partnerom, a priorytet Jarosława Kaczyńskiego, by wszystko skutecznie kontrolować, prowadził do fatalnej polityki kadrowej: z jednej strony awansowały takie figury, jak Janusz Kaczmarek czy Jaromir Netzel, a z drugiej lider usuwał z PiS wszystkich, którzy nie byli skłonni podążać za nim krok w krok (Jarosław Sellin, Ludwik Dorn, Kazimierz Ujazdowski, Paweł Zalewski, Jerzy Polaczek). Dochodziły do tego jego brutalne i niesprawiedliwe wypowiedzi (najważniejsza dotyczy tych, którzy stali tam, gdzie ZOMO). Wszystko to działo się pod szyldem IV RP.

[srodtytul]Skarlały program[/srodtytul]

Program IV RP uległ skarleniu i patologizacji, zyskał twarz Leppera z przyklejonym chytrym uśmieszkiem politycznego chuligana. Dokładnie na to czekali ci, którzy byli fundamentalnie przeciwni IV RP. Praktyka rządów PiS przez znaczną większość mediów przedstawiana jest w krzywym zwierciadle. Ba, padają najdalej idące posądzenia. Adam Michnik przed wyborami w 2007 r. sugerował, że PiS może je… sfałszować. Pewnie ma więc rację Zdzisław Krasnodębski, gdy pisze o miłośnikach III RP: „Oni… zbyt daleko zabrnęli, za bardzo się boją o swoją pozycję, o te słoiczki konfitur… Oni chcą „dorżnięcia watachy”„.

PiS jest często traktowany niesprawiedliwie. Wielu twierdzi, że odpowiada za brutalizację języka polityki, ale przecież gdy na jednej szali umieścić Kaczyńskiego i Jacka Kurskiego, a na drugiej Palikota ze Stefanem Niesiołowskim, wzmocnionych przez prof. Bartoszewskiego, to ta druga szala przeważa.

PiS nie jest oczywiście pokrzywdzoną polityczną dziewicą. Nie dlatego jego przywódcy (ściślej – Kaczyński) porzucili Polskę solidarną, że takie były historyczne konieczności. Ale dlatego, że wykalkulowali – moim zdaniem błędnie – że im się to politycznie opłaca. Że zrobią na tym interes. Po przegranych w 2007 roku wyborach PiS nie umiał się odnaleźć. Jego opozycyjność nie miała wyrazistej linii. Na pewno nie podjęto próby odbudowy tożsamości w duchu idei IV RP. Tej idei nie próbowano przekształcić w alternatywny program modernizacji Polski. Z ostatniego kongresu partia wyszła z pustymi rękami. Ideom IV RP i Polski solidarnej był przychylny – choć skrępowany przynależnością do politycznego środowiska PiS – Lech Kaczyński.

Paradoksalnie, po jego śmierci powstała szansa dla „nowego początku”. Szansa pogłębionej refleksji nad drogą, jaką przebyła Polska po 1990 roku, nad pytaniem, czy potrzeba nam więcej solidarności, sprawiedliwości, wspólnoty i suwerenności czy raczej – jak chcą liberałowie – więcej konkurencji, indywidualnej odpowiedzialności, silniejszych bodźców materialnych i szerszego przyjęcia dyrektyw z UE.

Jarosław Kaczyński słabo nadawał się na animatora „nowego początku”. Miał – po części słusznie – raczej opinię politykiera. Ponadto nie było pewności ani czy traktował na serio hasło Polski solidarnej, ani jak je konkretnie pojmował. Ale to nie znaczy, że Kaczyński misji odnowy idei Polski solidarnej nie mógł się podjąć. Mógł, ale wybrał inaczej.

Jego kampania (podobnie jak Bronisława Komorowskiego) nie zawierała żadnego konkretnego przesłania programowego. Nikt nie mógł powiedzieć, że wie, jaką politykę prowadziłby – gdyby wygrał – prezydent Kaczyński. To, co mówi, sugeruje zasadniczy zwrot. To sytuacja niepokojąca z punktu widzenia dobrych standardów demokracji. Ani smoleńska katastrofa, ani powódź tego nie usprawiedliwiają.

[i]Autor jest ekonomistą i publicystą, był twórcą i liderem Unii Pracy, społecznym doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego[/i]

Dziś – latem 2010 – idei IV RP prawie nikt nie broni. Z różnych powodów porzucili ją prominentni zwolennicy. Tej idei warto się jednak przyjrzeć. Wypada zacząć od pytania o esencję III RP. Czy był to (jest!) „naturalny” system odpowiadający standardom współczesnych państw demokratycznych, jak zawsze utrzymywali jej zwolennicy, czy system – w znacznej mierze – patologiczny, ukształtowany przez elity, które porzuciły ideę rewolucji solidarnościowej – jak twierdzą kontestatorzy. Odpowiedź niekoniecznie musi być kategoryczna. Ale trudno w tym sporze nie zająć wyraźnego stanowiska.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?