Do napisania tego tekstu skłoniło mnie jedno zdanie z komentarza Pawła Lisickiego („Nie tracić miary rzeczy”, „Rz” z 13 lipca ). Czytałam ten artykuł z uznaniem dla redaktora, który tej „miary rzeczy” tracić nie chce i rozumie, że krzyż pod pałacem pozostać nie powinien. Mój sprzeciw wywołało zdanie o tym, że usiłuje się straszyć inteligencję w Polsce „rzekomym” szerzącym się kultem ofiar katastrofy.
Otóż kult wcale nie jest rzekomy. Nie obejmuje on jednak ofiar katastrofy, lecz tylko zmarłego prezydenta i jego żonę.
[srodtytul]94 niewinne ofiary[/srodtytul]
Kiedy w urodziny Lecha Kaczyńskiego jego brat składał kwiaty w wawelskiej krypcie, po raz kolejny poczułam, że dzieje się niesprawiedliwość. Prezydent zginął wraz z 94 innymi osobami, które nie wybrały się w podróż do Katynia z własnego pomysłu, tylko na zaproszenie głowy państwa, której się nie odmawia. Wszystko wskazuje na złe przygotowanie tej podróży; uderzający jest brak czasu. Kiedy się jedzie na zwyczajne spotkanie na krańcu miasta, bierze się pod uwagę możliwość korków na drodze i wyjeżdża nieco wcześniej. Tu wybierano się na uroczystość ważną, w miejsce, w którym od rana czekało wielu ludzi, a wyjazd zaplanowano na ostatnią chwilę i jeszcze spóźniono się na start samolotu o pół godziny.
Posłowie, dowódcy wojskowi i inni zaproszeni uczestnicy lotu w niczym tu nie zawinili, a mimo to stracili życie. Każdemu, kogo życie zostało w sposób nieoczekiwany i gwałtowny przerwane, należy się współczucie. Ich najbliższym także. A nawet nie zdobyto się na ufundowanie tabliczki z ich nazwiskami obok sarkofagu pary prezydenckiej.