W raporcie nie było sensacji, a komentatorzy krytykowali jego autorów za nadmiar pustosłowia. Patrick T. Warren z prestiżowego, amerykańskiego think tanku Brookings Institution zastanawiał się np., co oznacza “dynamiczne zaangażowanie”, które miałoby się stać jednym z haseł przewodnich odświeżonego paktu. W jaki sposób NATO ma stawiać czoła “nowym niebezpieczeństwom”, takim jak cyberwojna, skoro nie jest w stanie poradzić sobie z afgańską partyzantką? Jak ma wypełniać swoje zadania, jeśli drastycznie obcina wydatki na wojsko z powodu kryzysu?

W raporcie nie znajdziemy także odpowiedzi na najważniejsze dla nas pytanie – jak sojusz będzie traktował w XXI wieku Rosję. Mowa jest oczywiście o partnerstwie i konsultacjach, ale natkniemy się też na zdanie, które w przyszłości może państwom NATO związać ręce: “Choć sojusz nie stanowi militarnego zagrożenia dla Rosji i sam nie uznaje Rosji za zagrożenie, wciąż pojawiają się wątpliwości co do intencji obu stron”.

Jeśli Rosja “nie stanowi zagrożenia dla NATO”, to jak pogodzić to stwierdzenie z planami obrony członków organizacji przed hipotetycznym atakiem ze strony Moskwy?

Rosjanie krzywią się już nawet na wyważone rekomendacje grupy mędrców. “Rosja może co najwyżej zaakceptować lub odrzucić reguły gry w Europie. Nie została dopuszczona do ich tworzenia” – napisał niedawno w “Niezawisimoj Gazietie” Aleksiej Fienienko, ekspert moskiewskiego Instytutu Studiów nad Bezpieczeństwem Międzynarodowym. “Jeśli założenia raportu Albright zostaną przyjęte, nie należy się spodziewać przełomu w stosunkach Rosji z NATO”.

Plany obronne dla Polski, Litwy czy Estonii zapewne powstaną, i to pomimo pomruków ze strony Kremla. Pamiętajmy jednak, że plany są tylko planami, i że dzisiejsze NATO to już nie jest ten sam spójny i zwarty sojusz co 30 lat temu. Na pewno mniej zwarty niż współczesna Rosja.