Wobec pustki ideowej i programowej ataki na Kościół stały się dla lewicy jedną z nielicznych szans na zwrócenie na siebie uwagi opinii publicznej. Także teraz lewica wykorzystuje spór wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu do podnoszenia antykościelnych haseł i zaistnienia w mediach. Ale wojny religijnej nie uda się jej wzniecić, bo jest na to za słaba.
[srodtytul]Bliźniaczki zamiast programu[/srodtytul]
Polska lewica od lat nie ma żadnego pomysłu na Polskę, żadnej oferty, która mogłaby przyciągnąć wyborców. 14-procentowy wynik lidera SLD Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich został odtrąbiony jako wielki sukces tej formacji. W rzeczywistości to porażka, potwierdza bowiem miejsce Sojuszu jako partii trwale niezdolnej do samodzielnego rządzenia.
Słaba pozycja lewicy wynika z wielu czynników, m.in. komunistycznych korzeni czy małej wiarygodności po aferze Rywina czy starachowickiej. Jednak przede wszystkim lewica nie ma żadnej atrakcyjnej oferty dla Polaków. Czy dwa miesiące po wyborach ktoś pamięta, co proponował w kampanii Grzegorz Napieralski? Nie, co najwyżej możemy wspomnieć śpiewające bliźniaczki czy rozdawanie przez Napieralskiego jabłek robotnikom idącym wczesnym rankiem do pracy.
Z całego katalogu postulatów przypisywanych lewicy w naszym kraju ugrupowanie to skupia się przede wszystkim na popieraniu liberalnych rozwiązań światopoglądowych i walce z Kościołem katolickim. Śledząc aktywność lewicowych działaczy po 1989 r., można nawet postawić tezę, że walka z religią jest głównym elementem tożsamości lewicy w Polsce, pojawienie się w przestrzeni publicznej jakiejkolwiek kontrowersji związanej z Kościołem wywołuje jej natychmiastowe reakcje, w myśl zasady „uderz w krzyż, a lewica się odezwie”.