Katastrofa smoleńska - następstwa społeczne

Przez ostatnie 20 lat krytycy nieustannie poszerzającej się obecności religii katolickiej w polskim życiu publicznym byli skutecznie marginalizowani. Dziś wychodzą z cienia – twierdzi szef Instytutu Spraw Publicznych

Publikacja: 30.08.2010 20:22

Jacek Kucharczyk

Jacek Kucharczyk

Foto: Rzeczpospolita

Red

Następstwa katastrofy smoleńskiej dla polskiego życia publicznego są i będą przedmiotem sporów publicystów, socjologów czy polityków. Wielkie społeczne poruszenie, jakie wywołała tragiczna śmierć 96 osób, w tym znaczących przedstawicieli świata polityki i państwa, prowadziły wielu komentatorów do snucia rozważań o religijnym i narodowym przebudzeniu, które daje się porównać do innych zwrotnych wydarzeń w najnowszej historii Polski. Spontaniczny i tłumny udział warszawiaków w uroczystościach żałobnych przypominał zdarzenia sprzed pięciu lat, kiedy to równie tłumnie i spontanicznie uczestniczono w żałobie po śmierci polskiego papieża.

[srodtytul]Pokolenie JP2 [/srodtytul]

Pięć lat temu niemal powszechny udział Polaków w żałobie po Janie Pawle II sprawił, że wśród socjologów i publicystów zaczęto stosować określenie "pokolenie JP2". Badania socjologiczne (między innymi "Diagnoza społeczna") rzeczywiście pokazały istotny wzrost rygoryzmu moralnego Polaków w kolejnych latach. To "moralne wzmożenie" wydawało się przeczyć przewidywaniom (czy obawom) wcześniej formułowanym, a związanym z wpływem wejścia Polski do Unii Europejskiej oraz wynikającą z niego europeizacją nie tylko norm prawnych, ale i społeczno-obyczajowych.

Zdaniem ideologów pokolenia JP2 Polska okazać się miała wyjątkiem od europejskiej normy (czasem porównywanym do Irlandii), gdzie rozwój ekonomiczny nie tylko nie podważył katolicko-narodowej tożsamości, ale przeciwnie – to konserwatyzm okazywał się fundamentem sukcesu polskiej modernizacji. Teorię taką miała potwierdzać rola, jaką w Polsce odegrał Kościół w okresie przedakcesyjnym, kiedy to – w dużej mierze odwołując się do autorytetu Jana Pawła II – nawoływał do poparcia integracji, skutecznie neutralizując wpływy środowisk eurosceptycznych, skupiających się wokół medialnego imperium Tadeusza Rydzyka.

Zmiany polityczne, jakie nastąpiły w Polsce w kolejnych miesiącach, wydawały się zgodne z hasłami pokolenia JP2. Badania sondażowe pokazują, że to właśnie w marcu 2005 r. nastąpił skokowy wzrost poparcia dla partii braci Kaczyńskich, która nadrobiła wówczas dystans do PO. Podobnie popularność Lecha Kaczyńskiego, który jako prezydent Warszawy organizował uroczystości żałobne, poszybowała w górę, czyniąc go jednym z faworytów w wyścigu do fotela prezydenckiego.

Wskutek wielkiej kompromitacji lewicy po aferze Rywina polski krajobraz polityczny Anno Domini 2005 to dwie partie prawicowe: PiS i PO, konkurujące ze sobą na hasła i programy sanacji polskiej polityki oraz dwie partie eurosceptyczne i populistyczne (LPR i Samoobrona), które już wówczas szczyt świetności politycznej miały za sobą.

[srodtytul]Drugi powrót do Europy [/srodtytul]

Jeśli jednak uznać, że IV RP stanowiła polityczny wyraz pokolenia JP2, to już dwa lata później w polskiej polityce nastąpiła zmiana, którą niewielu obserwatorom i badaczom udało się przewidzieć. Warto przypomnieć, że krótko przed przedterminowymi wyborami z października 2007 r. jeden z autorów "Diagnozy społecznej" prorokował w mediach sukces wyborczy Jarosława Kaczyńskiego, powołując się na wspomniane wyniki badań o wzroście postaw konserwatywnych, które jakoby najpełniej wyrażało politycznie PiS.

Jak wiemy, tak się nie stało, a o wynikach wyborów zadecydował masowy (jak na nasz kraj) udział relatywnie młodych, wykształconych i wielkomiejskich wyborców, których przyciągnął do urn nie tyle program PO czy urok Donalda Tuska, ile sprzeciw wobec kierunku, w jakim zmierzał kraj pod rządami PiS.

W 2007 r. poszli głosować przeciwnicy ekipy, której praktykę rządzenia najlepiej wyrażała doktryna odrzucenia "prawnego imposybilizmu" (a więc odrzucenia konstytucyjnej zasady demokratycznego państwa prawa). Po raz pierwszy do głosu doszło pokolenie Polaków-Europejczyków, którzy postanowili przerwać proces dryfowania Polski w kierunku przeciwnym do Europy. Z tego punktu widzenia wynik wyborów 2007 r. można określić jako drugi powrót Polski do Europy.

[srodtytul]Obrońcy świeckiego prawa [/srodtytul]

Mobilizacja 21 października 2007 r. mogła się okazać zdarzeniem jednorazowym, a wyborcy – zwłaszcza młodzi – niekoniecznie musieli mieć poczucie, że polska scena polityczna, zdefiniowana przez wojnę pozycyjną toczoną przez Tuska z braćmi Kaczyńskimi, była atrakcyjnym polem działalności obywatelskiej. Jak długo partia Kaczyńskiego pozostawała bez potencjalnych koalicjantów i bez szans na samodzielne rządy, tak długo nie było powodów do niepokoju o losy polskiej demokracji. Szczególnie że PO wielu centrowym i liberalnym wyborcom musiała się wydawać partią zdominowaną przez nurt konserwatywny, która w ważnych kwestiach społecznych mówiła językiem nie tak różnym od języka PiS.

Wstrząs, jakim była katastrofa smoleńska i wszystko, co po niej nastąpiło, kazał na nowo postawić pytania o jakość polskiej demokracji i jej odporność na nacjonalistyczno-religijny populizm. Pierwszym dniom żałoby towarzyszyło poczucie narodowej jedności w żalu, ale także dumy z państwa, które poradziło sobie z takim ciosem, oraz z konstytucji, która zapewniła ciągłość władzy w kluczowych instytucjach (w tym w urzędzie prezydenckim).

Jednak już emisja filmu "Solidarni 2010", pokazującego bez osłonek sposób widzenia świata przez niektórych aktywnych zwolenników zmarłego prezydenta i jego brata, była dzwonkiem alarmowym dla wszystkich, którym niemiła była myśl o recydywie IV RP w jakiejś nowej postsmoleńskiej wariacji. Potem przyszła kontrowersyjna decyzja o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu, w podjęciu której decydującą rolę odegrały nie konstytucyjne władze RP, ale hierarchia Kościoła katolickiego. Wreszcie kampania prezydencka, prowadzona w cieniu katastrofy i narodowej martyrologii, z bezprecedensowym – nawet jak na polskie obyczaje – zaangażowaniem kleru katolickiego po stronie jednego z kandydatów. Podobnie jak w 2007 r., tak i w ostatniej kampanii prezydenckiej o wyniku zadecydowała mobilizacja grupy wyborców, którzy nie uwierzyli w przemianę Jarosława Kaczyńskiego w poważnego i umiarkowanego męża stanu. Z ich punktu widzenia nie jest zaskoczeniem ponowna przemiana szefa PiS, radykalizm jego oskarżeń pod adresem Tuska i Rosjan czy też kwestionowanie prawomocności wyboru jego rywala ("przez nieporozumienie").

W ten sam kontekst wpisuje się batalia o pozostawienie krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Konfrontacja przedstawicieli konstytucyjnych władz państwa z grupą agresywnych przeciwników przeniesienia harcerskiego krzyża do pobliskiego kościoła spowodowała w Internecie lawinę komentarzy o porażce państwa prawa. Z tych emocji i nastrojów wzięła się zwołana na Facebooku demonstracja tzw. przeciwników krzyża, którzy w istocie są obrońcami konstytucyjnego ładu prawnego, zapewniającego bezstronność państwa w sprawach religii.

Wielu konserwatywnych obserwatorów zaskoczyła i wystraszyła symbolika tej demonstracji, pełna parodii i szyderstwa. Jednak za tym postmodernistycznym językiem symboli kryła się zupełnie modernistyczna idea państwa, dla którego oparciem jest świeckie prawo. Idea, którą niemiecki filozof Habermas określił mianem konstytucyjnego patriotyzmu, aby odróżnić ją od patriotyzmu o charakterze nacjonalistyczno-religijnym.

[srodtytul]Konserwatywny dyskurs [/srodtytul]

Dlatego znaczenia manifestacji z 10 sierpnia oraz wciąż trwającego "ruchu oporu" nie da się zredukować do roli jednego z epizodów wojny Prawa i Sprawiedliwości z Platformą Obywatelską. Wprawdzie batalia o krzyż przed pałacem to spór polityczny, ale otwiera ona możliwości fundamentalnej zmiany dyskursu politycznego w Polsce.

Przez ostatnie 20 lat krytycy nieustannie poszerzającej się obecności religii katolickiej w polskim życiu publicznym byli skutecznie marginalizowani nie tylko przez ideologów narodowo-katolickiej prawicy, ale także przez środowiska konserwatywno-liberalne. Te ostatnie budowały swoją tożsamość ideową na podwójnej negacji – katolickiego integryzmu oraz lewackiego antyklerykalizmu, zwykle utożsamianego z postkomunistyczą lewicą. W ten sposób sami stawiali się w roli arbitrów zdrowego rozsądku i politycznego kompromisu przeciwko radykałom z prawa i z lewa.

Dobrą ilustrację dyskursu publicznego zdominowanego przez idee konserwatywnej prawicy stanowi wyrażenie "kompromis aborcyjny" na oznaczenie obowiązującego w polskim prawie zakazu aborcji. Inny przykład to nagminne posługiwanie się słowem "wartości" jako równoznacznym z wartościami katolickimi. Takiej właśnie słownej manipulacji dopuścił się ostatnio Aleksander Hall, nazywając przeciwników krzyża nihilistami (a jego obrońców sektą), no bo przecież nikt kwestionujący centralną rolę religii i polityki nie może być nośnikiem jakichkolwiek wartości, a zatem jest nihilistą.

[srodtytul]Feminizm w awangardzie[/srodtytul]

Wbrew wysiłkom Halla i innych ideologów polskiej konserwatywnej prawicy język polskiego dyskursu publicznego zmienia się powoli, ale chyba nieodwracalnie. Ogromną rolę w tej ewolucji odegrały środowiska feministyczne. To tej zmianie zawdzięczamy fakt, że zwolennicy i zwolenniczki parytetów nie są już dzisiaj postrzegani jako polityczni ekstremiści.

Podobnie rzecz się ma z obrońcami praw kobiet czy mniejszości seksualnych. Dzisiaj poważni politycy zmuszeni są do łamańców słownych, byle nie odpowiadać na pytanie o stosunek do homoseksualnych małżeństw czy adopcji, podczas gdy kilka lat temu po prostu nie stawiano by im takich pytań.

Taka sama ewolucja zachodzi na naszych oczach, jeśli chodzi o kwestie obecności religii katolickiej w życiu publicznym czy wpływu Kościoła na politykę. Ludzi zadających takie pytania nie da się już – jak jeszcze niedawno – sprowadzić do pozycji "lewackich oszołomów". Ta zmiana języka debaty publicznej nie musi mieć bezpośrednich konsekwencji politycznych. W tym sensie straszenie zapateryzmem jest w polskiej rzeczywistości politycznej sposobem marginalizacji pewnych idei i osób, a nie realnym scenariuszem politycznym.

Niemniej rewolucja pojęciowa i rewolucja postaw, której jesteśmy świadkami, jest koniecznym (chociaż niewystarczającym) warunkiem zmiany politycznej.

[i]Autor jest socjologiem, prezesem think tanku Instytut Spraw Publicznych[/i]

Następstwa katastrofy smoleńskiej dla polskiego życia publicznego są i będą przedmiotem sporów publicystów, socjologów czy polityków. Wielkie społeczne poruszenie, jakie wywołała tragiczna śmierć 96 osób, w tym znaczących przedstawicieli świata polityki i państwa, prowadziły wielu komentatorów do snucia rozważań o religijnym i narodowym przebudzeniu, które daje się porównać do innych zwrotnych wydarzeń w najnowszej historii Polski. Spontaniczny i tłumny udział warszawiaków w uroczystościach żałobnych przypominał zdarzenia sprzed pięciu lat, kiedy to równie tłumnie i spontanicznie uczestniczono w żałobie po śmierci polskiego papieża.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?