Wizyta prezydenta Komorowskiego w Stanach Zjednoczonych wypadła lepiej, niż można było oczekiwać. Gospodarze stworzyli dobry klimat, a prezydent Obama był świetnie przygotowany i poświęcił na rozmowę z polską delegacją ponaddwukrotnie więcej czasu, niż było przewidziane. Była to z pewnością najbardziej udana wizyta polskiego prezydenta w USA w ostatniej dekadzie.
[srodtytul]Lepsza współpraca[/srodtytul]
Tym razem polski prezydent nie domagał się od Amerykanów kolejnych prezentów. To Bronisław Komorowski przywiózł do USA dobre wiadomości. Amerykanie mogli się przekonać, że ich bliski sojusznik jest jednocześnie mocnym ogniwem wspólnoty atlantyckiej. Prezydent Obama, który ma na głowie mnóstwo poważnych problemów w kraju i za granicą, odetchnął z ulgą, że Polska tym razem o nic nie prosi.
Jednocześnie staliśmy na stanowisku, że za zapisami doktrynalnymi NATO powinny iść konkretne gwarancje materialne. Jest też o nich mowa w polsko-amerykańskiej deklaracji z 2008 roku przyjętej przy okazji umowy o tzw. tarczy. Ponieważ uzgodnione tam stacjonowanie rakiet Patriot w naszym kraju okazało się poniżej naszych oczekiwań, obecnie pojawiła się nowa, lepsza forma współpracy wojskowej.
Prezydent Obama zadeklarował, że Ameryka będzie rotacyjnie dyslokować na terytorium Polski kilka wojskowych samolotów transportowych typu Hercules i kilkanaście myśliwców. Nie chodzi o wzmocnienie przez te paręnaście samolotów obrony przestrzeni powietrznej nad Polską, lecz o współpracę w zakresie zdolności szkoleniowych i operacyjnych polskich Sił Powietrznych i doprowadzenie do sytuacji, w której polski system obrony przeciwlotniczej będzie mógł bez problemów współpracować z amerykańskim. Prezydent Komorowski uzyskał też zapewnienie, że Stany Zjednoczone będą rozwijać te elementy nowej wersji systemu antyrakietowego, na których Polsce najbardziej zależy, czyli osłonę przed rakietami krótkiego i średniego zasięgu. Staną się one częścią systemu natowskiego.