Niewybieralność PiS to prawdziwy fenomen. Rząd co prawda już wcześniej zachowywał się kompromitująco – by wspomnieć tylko bezceremonialne "skręcenie" afery hazardowej czy żałosne poszukiwania w Internecie "katarskiego inwestora" dla stoczni – ale przez jakiś czas umiał pokrywać skandale natrętnym pijarem. Ostatnio stracił i tę zdolność. Za rozkład kolei minister Cezary Grabarczyk nie tylko uzyskał wotum zaufania, ale jeszcze demonstracyjnie obdarowany został kwiatami, zarzucenie budowy kluczowych fragmentów autostrad nastąpiło tuż po wyborczych obietnicach premiera, że pieniądze na nie na pewno się znajdą, a próba zmiany systemu emerytalnego pokazała kompletny chaos i bezradność.
Na koniec zaś rosyjski MAK spektakularnie ukarał premiera za krytykę wstępnego raportu, okazując kompletne lekceważenie dla polskich zastrzeżeń oraz wypuszczając do polskich dziennikarzy przecieki, z których jasno wynika, iż Donald Tusk z góry zgodził się na wszystko i przez długich dziewięć miesięcy okłamywał społeczeństwo. W decydujących dniach szef rządu i partii zniknął na urlopie, a ministrowie i posłowie, których dotąd pełno było w mediach, pochowali się głęboko i nawet rzecznik rządu z rozbrajającą szczerością wyznał dziennikarzom, że dopóki premier nie wróci i nie ustali obowiązującej linii, nikt nie wie, co mówić.
Po tym wszystkim notowania partii rządzącej spadają o kilka procent. Na pewno nie tak bardzo jak można by się spodziewać. Niepojęte. Ale jednak– spróbujmy pojąć.