Jest to błędne rozumowanie. Duża część osób pochodzenia żydowskiego nie zgłaszała się po wojnie do żadnych komitetów. Wyjechała albo wtopiła się w polskie społeczeństwo, starając się zapomnieć o tragedii wojny i o swoim pochodzeniu. Niektórzy zmienili nazwiska, co po wojnie nie było trudne. Przykładem polskiego Żyda, który przetrwał wojnę i nie rejestrował się w żadnym żydowskim komitecie, był Władysław Szpilman. On akurat nie zatajał swojego pochodzenia, bo był postacią powszechnie znaną. Natomiast wiele osób do końca życia nadal się „ukrywało”, gdyż w PRL niebezpiecznie było przyznawać się do swoich żydowskich korzeni, i to nie tylko z powodu antysemityzmu. Po przełomie w 1989 roku trudno byłoby oczekiwać, aby osoby żydowskiego pochodzenia nagle wyszły z ukrycia i odsłaniały przed światem swoje dramaty.
Błędem jest mechaniczne dzielenie polskiego społeczeństwa według narodowości. Wspomniany Żyd Szpilman wyraźnie mówił, że jest Polakiem. Dzisiejsza statystyka ofiar wojny, podawana np. przez muzeum Auschwitz, nadal przedstawiana jest według kryteriów ustalonych przez oprawców. Ofiary zostały podzielone na Żydów i nie-Żydów. Brakuje informacji, ilu zginęło obywateli polskich, a spośród nich ile osób zginęło z powodu pochodzenia żydowskiego. Jeśli takie osoby jak Janusz Korczak (zginął w Treblince) w statystyce ofiar wojny są kwalifikowane tylko jako Żydzi, czyli zgodnie z ówczesną terminologią faszystowską, to Polska pozbawia się swojego wielokulturowego dziedzictwa i wielu swoich bohaterów. Dla Amerykanów jest sprawą normalną, że ktoś w pełni i nierozdzielnie może być Amerykaninem i Żydem. W Polsce nie jest to oczywiste.[i]—Sylwester Szefer, redaktor TVP Historia[/i]