Dla obrony swoich urażonych ambicji komisarz Janusz Lewandowski wykorzystał autorytet Komisji Europejskiej i jej rzeczniczki. Budzi zdziwienie, że podpisuje ona dokument, który nie odnosi się do treści artykułu, a jedynie do wrażenia czy interpretacji, które mój tekst wywołał u polskiego komisarza.
Symptomatyczne jest jedno z ostatnich zdań, że „wbrew twierdzeniom” mojego artykułu „dialog pomiędzy Komisją i polskimi władzami pozostaje niezmiennie intensywny”. Tyle że w moim tekście nie ma słowa o polskich władzach. Widocznie komisarz Lewandowski przekonał samego Barroso, że jego osobiste oburzenie artykułem w „Rzeczpospolitej” przekłada się na relacje szefa KE z polskim rządem. Premier Donald Tusk powinien się chyba poważnie nad tym zastanowić.
Teraz o pozostałych zarzutach postawionych w [link=http://www.rp.pl/artykul/613547.html" "target=_blank]liście rzeczniczki KE[/link]. Po pierwsze więc, w moim tekście nie ma słowa, że teraz nastąpiła zmiana w zakresie kompetencji Lewandowskiego odnośnie do przygotowania wieloletnich ram finansowych.
Opisaliśmy tylko wydane właśnie techniczne wytyczne, które potwierdzają prawdę znaną w Brukseli od lat: to nie komisarz ds. budżetu, ale przewodniczący KE ma wiodącą rolę w przygotowaniu tego dokumentu. Wbrew temu, co sam Lewandowski, a także polski premier głosili w listopadzie 2009 roku, gdy Barroso ogłaszał nominacje.
Wtedy przedstawiono to jako wielki sukces, a Polaka jako człowieka, który napisze nowy wieloletni budżet UE. Lewandowski wpływ oczywiście będzie miał, tym większy, im bardziej będzie umiał przekonać Barroso. Daliśmy zresztą odpowiedni cytat z komisarza.