Z zaciekawieniem przeczytałem w tym tygodniu teksty z cyklu „Polacy do pracy", w których nasi koledzy z „GW" próbowali zbadać, w jakim stopniu Niemcy mogą przyciągnąć pracowników z Polski.
Lektura potwierdza moje własne obserwacje, że największe szanse na pracę mają kandydaci z dwóch dość odległych od siebie grup społecznych. Pierwsza - to niewykwalifikowani, do takich prac, jak wyrywanie szparagów, zbiór winogron i inne dość proste czynności, do których nie palą się Niemcy. Druga - to młodzi „alternatywni", którzy doskonale poczują się w artystycznych dzielnicach wielkich miast, jak Berlin czy Hamburg.
A pośrodku dość spora dziura.
Największym problemem jest chyba nieznajomość języka. Dla zbieraczy szparagów i wykonawców prostych prac fizycznych – to nie problem. Zaawansowanie językowe potrzebne do kontaktu z pracodawcą nie musi być duże. Z kolei młodzi ambitni albo trafiają do środowisk, gdzie angielski jest drugim językiem rozmów, albo szybko uczą się mówionej niemczyzny, wspierając się wieczornymi interaktywnymi lekcjami na komputerze.
W obu przypadkach bardzo pomaga dość długi okres tolerancji dla problemów z niemczyzną, taryfa ulgowa na czas oswajania się z nowym językiem. Wobec niewykwalifikowanych jest to uznanie ze strony niemieckiego plantatora, że ów zbieracz szparagów nie musi znać zbyt wielu wyrażeń w mowie Goethego. Wobec młodych ambitnych - amortyzatorem jest luz i wyrozumiałość młodych Niemców w kosmopolitycznych metropoliach dla ludzi lepiej czujących się w angielszczyźnie.