Językowy mur berliński. Niemiecki piątek Piotra Semki

Niemiecki piątek Piotra Semki

Publikacja: 13.05.2011 15:34

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Z zaciekawieniem przeczytałem w tym tygodniu teksty z cyklu   „Polacy do pracy", w których  nasi koledzy z „GW" próbowali zbadać, w jakim stopniu Niemcy mogą przyciągnąć pracowników z Polski.

Lektura potwierdza moje własne obserwacje, że największe szanse na pracę mają kandydaci z dwóch dość odległych od siebie grup społecznych. Pierwsza - to niewykwalifikowani, do takich prac, jak wyrywanie szparagów, zbiór winogron  i inne dość proste czynności, do których nie palą się Niemcy. Druga - to młodzi „alternatywni", którzy doskonale poczują się w artystycznych dzielnicach wielkich miast, jak  Berlin czy Hamburg.

A pośrodku dość spora dziura.

Największym problemem jest chyba nieznajomość języka. Dla zbieraczy szparagów i wykonawców prostych prac fizycznych – to nie problem. Zaawansowanie językowe potrzebne do kontaktu z pracodawcą nie musi być duże. Z kolei młodzi ambitni albo trafiają do środowisk, gdzie angielski jest drugim językiem rozmów, albo szybko uczą się mówionej niemczyzny, wspierając się  wieczornymi interaktywnymi lekcjami na komputerze.

W obu przypadkach bardzo pomaga dość długi okres tolerancji dla problemów z niemczyzną, taryfa ulgowa na czas  oswajania się z nowym językiem. Wobec niewykwalifikowanych jest to uznanie ze strony niemieckiego plantatora, że ów zbieracz szparagów nie musi znać zbyt wielu wyrażeń  w mowie Goethego. Wobec młodych ambitnych - amortyzatorem jest  luz i wyrozumiałość młodych Niemców w kosmopolitycznych metropoliach dla ludzi lepiej czujących się w angielszczyźnie.

Ale wszędzie tam, gdzie wchodzi w grę coś, co Niemcy nazywają „Fachkenntnisse" (wiedza zawodowa), przed Polakiem - nawet tym, który uważa, że zna dość dobrze niemiecki - piętrzy się mur komplikacji

W cyklu reportaży „Gazety" wymóg władania bardzo zaawansowaną niemczyzną spotykam co chwilę. Oto w Cottbus biuro pośrednictwa pracy potrzebuje rzemieślników i wykwalifikowanych robotników, tymczasem zgłaszają się z Polski tylko chętni do wykonywania najprostszych prac. A już nawet od wykwalifikowanego robotnika wymaga się dobrej znajomości niemczyzny. Jak podkreśla szef placówki, „trudno jest nam znaleźć ofertę dla nich (niewykwalifikowanych). Słabo znają język, a to jest dla pracodawcy warunek niezbędny."

W bawarskim Rosenheim miejscowy cwaniaczek, Polak z firmy budowlanej już ustawionej na tamtejszym rynku, na wieść, że chętny zna tylko angielski odpowiada obcesowo: „Tutaj angielski jak chiński - na nic niepotrzebny. Wracajcie do domu".

Na kolejnym etapie poszukiwań  w saksońskim Zwickau urzędnik, pytany dla kogo ma oferty pracy, informuje sucho: „dla inżynierów chemików, najlepiej po niemieckich uczelniach, no i oczywiście  z perfekcyjnym niemieckim". "Bez języka (niemieckiego) nie ma szans?" "To nie jest Anglia, inne reguły tu panują."

Bohater reportażu deklaruje, że wróci do kraju, nauczy się przez rok niemieckiego od podstaw i wróci za Odrę.

Życzę powodzenia. Osoby bardzo zdolne być może potrafią nauczyć się w rok niemczyzny na tyle, by konkurować na rynku pracy z Niemcami. Ale niemiecki to jednak język dość trudny. Na pewno trudniejszy gramatycznie niż angielski. Na dodatek, wymagający sporej pracy nad poprawną wymową.

Niemiecki język fachowy i techniczny szczerzy kły z setek przepisów, norm budowlanych, technicznych, przepisów BHP, kodeksów pracy. A co z inspekcją budowlaną, kontrolami policji? Dżentelmeni z takich służb zadają skomplikowane pytania, często w nieprzyjemnym stylu. Łatwo  przychodzi im ogłosić, że  skoro pracownik nie rozumie „prostych" pytań o normy i zasady BHP, to stanowi zagrożenie dla innych.

Niemcy lubią sugerować, że chcą być czymś w rodzaju nowych Stanów Zjednoczonych – krajem nieograniczonych szans dla aktywnych jednostek z zagranicy. Przywołują tradycje przyjmowania pod swój dach hugenotów czy tureckich imigrantów.  Jeśli chcą jednak  realnie myśleć o jakimś modelu integracji z ludźmi, którzy nie urodzili się pod niemieckim niebem, muszą przestawić się na jeszcze dalej posuniętą dwujęzyczność,  z angielskim jako faktycznym, drugim językiem.

A do tego na razie daleko.

Z zaciekawieniem przeczytałem w tym tygodniu teksty z cyklu   „Polacy do pracy", w których  nasi koledzy z „GW" próbowali zbadać, w jakim stopniu Niemcy mogą przyciągnąć pracowników z Polski.

Lektura potwierdza moje własne obserwacje, że największe szanse na pracę mają kandydaci z dwóch dość odległych od siebie grup społecznych. Pierwsza - to niewykwalifikowani, do takich prac, jak wyrywanie szparagów, zbiór winogron  i inne dość proste czynności, do których nie palą się Niemcy. Druga - to młodzi „alternatywni", którzy doskonale poczują się w artystycznych dzielnicach wielkich miast, jak  Berlin czy Hamburg.

Pozostało 84% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?