Zachować powagę przy Joannie Musze/Mucha/Muchu (niepotrzebne skreślić) to wyzwanie nie lada. Dama ta swą piramidalną niekonsekwencją podbijała świat od dawna. W poprzedniej kadencji nie tylko pozwalała, ale wręcz pławiła się w szowinistycznych tekstach o "najpiękniejszej posłance". Wywiady, sesje zdjęciowe, kolorowe magazyny, ba, przebieranka za Larę Croft – to był jej żywioł. Ale kiedy przyszły wybory, nasza sejmowa modelka porzuciła wybieg, wyciągnęła z szafy zakurzony dyplom i przedstawia- ła się już jako "doktor Mucha".

Teraz wyszło podobnie. Po zapowiedziach, że na leczenie 85-latków forsy marnować nie będzie, ministrem zdrowia zostać nie mogła. Poczucie humoru Donalda Tuska sprawiło, że skoro ona wolała transport, a Sławomir Nowak sport, to przydzielił im resorty odwrotnie. Dlatego Mucha nie przekonuje nas, że ma o tym, czym przyszło jej się zajmować, najmniejsze pojęcie. Ona wraz z licznym gronem klakierów przekonuje nas, że za kpinami z niej stoi samczy rechot.

Tak zupełnie notabene – jak zwykła mawiać pani doktor minister – gdyby była ona ziobrystką albo i z PiS, można by nazwać ją "bitą chamicą", jak raczył się wyrazić o Beacie Kempie w obecności tuzów dziennikarstwa Tomasz Wołek, a pies z kulawą nogą nie stanął w jej obronie, ale tak? Kpić, że feministka nie ma pojęcia, co to superpuchar? Toż to maskulinistyczne chamstwo! Że na dyrektorskich stolcach osadza fryzjera (o, pardon, właściciela salonów) czy pannę od Młodych Demo- kratów, która starszym kolegom pomagała dostawać publiczne kontra- kty? Polityczne zacietrzewienie.

Muchy pytać o cokolwiek nie ma sensu, ale jej obrońców warto: skoro minister razi niekompetencją, to czy można mu ją wytykać? A jeśli minister jest kobietą? Albo transseksualistką, gejem czy Murzynem? Bo jeśli nie, to Tusk powinien czym prędzej zrobić ministrem zdrowia przemiłego posła Godsona, sprawy wewnętrzne dać Grodzkiej, a stosunki zagraniczne Biedroniowi.

I kto mu wtedy podskoczy?