Odkryłem, że jestem potworem w ludzkiej skórze, dzięki publikacji w dzienniku „Fakt", któremu Owsiak był uprzejmy opowiedzieć porażającą historię.
Przechodząc do szczegółów: szef WOŚP twierdzi, iż po styczniowej publikacji na łamach „Plusa Minusa" (w której wykazaliśmy, iż Owsiak nie jest tak kryształową postacią na jaką się kreuje) wysłał listy do mnie i kilku innych krytycznie oceniających go osób. Miał w nim opisać przypadki dzieci, którym on sam nie jest w stanie pomóc. Prosił więc o wsparcie adresatów swojego pisma. Według Owsiaka jedyną osobą, która w żaden sposób nie zareagowała na jego apel, jedyną osobą której nie obchodzi dramat dzieci, miałem być ja.
Tyle wersja szefa WOŚP. Rzeczywistość wygląda jednak nieco inaczej. Otóż Jerzy Owsiak nie skierował do mnie nigdy – czy to na adres domowy, redakcyjny czy choćby skrzynkę e-mailową – jakiejkolwiek prośby o pomoc potrzebującym. Ani on ani też żaden z jego totumfackich nie kontaktował się ze mną ani telefonicznie, ani za pośrednictwem Twittera czy Facebooka. Nie mam o to pretensji, najwyraźniej szef WOŚP nie czuł takiej potrzeby.
Tyle, iż oznacza to, że kolportowana w mediach opowieść o bezdusznym dziennikarzu „Rzeczpospolitej" jest po prostu nieprawdziwa. Być może to pomyłka – w takim razie oczekuję przeprosin – ale nie wyluczam, że cała historia zrodziła się w umysłach owsiakowych specjalistów od PR. Zgodnie z technikami używanymi w tej dziedzinie potrzebny jest wróg — w tym przypadku bezduszny dziennikarz — którego przeciwieństwem będzie dobro – uosabiane tu przez Jerzego Owsiaka.
Czy zareagowałbym na prośbę o pomoc potrzebującym dzieciom, gdyby szef WOŚP rzeczywiście ją do mnie lub do mojej redakcji skierował? Ależ nie potrzebujemy ponagleń ze strony Jerzego Owsiaka. „Rzeczpospolita" wielokrotnie, również w ostatnim tygodniu, interweniowała, apelowała i ujawniała przypadki bulwersujących działań czy zaniechania działań państwa wobec osób, które tej pomocy potrzebują. Nie będziemy ich wyliczać ani się nimi chwalić, bo nasze działania wynikają bowiem z potrzeby serca i poczucia dziennikarskiej misji, nie zaś z żądzy chwały i zaszczytów, jak bywa w przypadku niektórych akcji nazywających się charytatywnymi.