- Nie wyruszamy na krucjatę antykościelną. Nie próbujemy dokuczyć Kościołowi – zapewniał w piątek w Sejmie Donald Tusk. Ale zaraz dodawał, że Kościół traktowany był dotąd na specjalnych warunkach. Z zatroskaną miną wyjaśniał, że chce „tylko, aby były spełnione elementarne wymogi sprawiedliwości społecznej wtedy, kiedy staramy się poprawiać system emerytalny. Żeby nie było grup, co do których państwo zachowuje się bardziej szczodrze czy wyręcza ich z obowiązku gromadzenia środków na własną emeryturę". Słowa premiera doskonale współbrzmią z jego niedawnymi deklaracjami, że w Polsce „nie będzie żadnych świętych krów", ale też świetnie nadają na zajęcia dla speców od public relations. Temat lekcji? Jak przemycić niesympatyczne treści w pozornie rzeczowej narracji.
Propozycja rządu daje pole do popisu antyklerykałom. Mogą się odwołać do najgorszych ludzkich cech, np. skąpstwa
Arogancki ton
Weźmy choćby zdanie: „grup, co do których państwo zachowuje się bardziej szczodrze" – to podła insynuacja sprawnie ukryta w zalewie słów. Czy ktoś używa podobnych argumentów wobec jakiejś grupy społecznej? Czy ktoś ocenia tak niezliczone organizacje pozarządowe czy fundacje? Organizacje,które często potrafią sprawnie podłączać się pod unijne czy rządowe programy w imię np. idei lewicowych czy praw kobiet. Kolejne zdanie: „Chcemy, by kwestia finansowania Kościoła nie zależała od decyzji państwa, tylko od decyzji każdego obywatela, w tym wierzącego. I dalej: „Kościoły w Polsce będą finansowane w takim stopniu, w jakim chcą tego wierni" – mówi Tusk. Nie wyjaśnia jednak, że mowa o likwidacji Funduszu Kościelnego, który powstał jako zadośćuczynienie za zabór kościelnego mienia przez władze komunistyczne. Nie wyjaśnia też, że Fundusz Kościelny to tylko 0,03 proc. wydatków budżetu państwa, czyli suma w istocie minimalna. A jednak to od niej zaczyna rząd swoją listę spraw do załatwienia z Kościołem katolickim.
Owszem, można się zastanawiać, jak dwie dekady po upadku PRL przekształcić Fundusz Kościelny. Tyle że premier sugeruje, iż działa on kosztem innych obywateli, wskutek nieuczciwego uprzywilejowania. Czy w podobny sposób Tusk ośmieliłby się mówić o zobowiązaniach państwa wobec osób, które otrzymują odszkodowania czy wojenne reparacje np. za pracę przymusową? Czy pozwoliłby sobie na sugestie uprzywilejowania wobec reszty społeczeństwa w sprawie wynagrodzenia gminom żydowskim za nacjonalizacje ich gruntów po wojnie? Nowym akcentem jest także arogancki ton wobec prymasa Polski. Przypomnijmy – abp Józef Kowalczyk powiedział, że nie ma zgody Kościoła na likwidację Funduszu Kościelnego, ale można rozmawiać o jego przekształceniu. To wyraziste stanowisko negocjacyjne, lecz mające oparcie choćby w konkordacie. Co ma na to do powiedzenia premier? Tylko tyle, że słowa prymasa nie mają związku z rzeczywistością. Lekceważący ton wobec abp. Kowalczyka zaskakuje tym bardziej, że chodzi o hierarchę znanego z przyjaznych gestów wobec Platformy Obywatelskiej.
Przy włączonych kamerach
Specjalnie poświęciłem tyle miejsca wypowiedziom premiera, aby wytłumaczyć, dlaczego prezentowana ostatnio postawa rządu budzi emocje nie tylko biskupów, ale i wielu wierzących. Można rzecz jasna wiązać ten styl z serią porażek wizerunkowych rządu od początku roku, ale nie sposób nie zauważyć, że tworzy on jednak nową jakość w polskiej polityce. Fakt, że nie czekając na zakończenie spotkania przedstawicieli rządu z biskupami, w trakcie jego trwania „zawieszono" na stronie Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji propozycję odpisywania przez podatników 0,3 proc. z PIT na rzecz Kościoła, postawił hierarchów w niezręcznej sytuacji. Biskupi według wiarygodnych relacji mieli być też niemile zaskoczeni naciskiem ministra Tomasza Arabskiego, który chciał, aby na poczekaniu zaakceptowali oni kwotę 0,3 proc. Przedstawiciele rządu mieli też proponować, aby od razu po spotkaniu obie strony wystąpiły na wspólnej konferencji prasowej i ogłosiły zgodę na zgłoszoną propozycję.