Sobotnia demonstracja wileńskich Polaków dla Litwinów była zupełnie niezrozumiała i chyba tylko zwiększy nieufność zarówno do tej mniejszości, jak i do Warszawy.
Nowa ustawa o oświacie jest wzorowana na działających w innych krajach UE, a szczególnie w Polsce, gdzie mniejszości od dawna większości przedmiotów uczą się po polsku. Mówienie o zabijaniu polskiej oświaty na Wileńszczyźnie w sytuacji, kiedy z powodu emigracji i niżu demograficznego tak w Polsce, jak i na Litwie co roku zamykane są opustoszałe wiejskie szkoły, jest krzywdzące.
Ciekawe, dlaczego w tej sytuacji Warszawa przemilcza fakt, że w ostatnim dziesięcioleciu w Polsce zamknęła połowę działających litewskich szkół? Dlaczego nie mówi się, że dotąd na Wileńszczyźnie to polscy maturzyści mieli uprzywilejowaną pozycję, bo zdawali lżejsze egzaminy i łatwiej dostawali się na uczelnie, co dyskryminowało Litwinów?
Polscy maturzyści będą mieli ułatwienia jeszcze przez parę lat, bo egzamin z języka litewskiego jest dla nich wydłużony i mogą podczas niego korzystać z książek. Wilno już dziesięć lat temu uprzedziło Warszawę o planowanych reformach. Teraz uważa, że takich protestów nie byłoby, gdyby nie wroga polityka Warszawy.
Protesty Polaków na Litwie uaktywniły się po tym, gdy władzę w Warszawie przejęła PO, a ministrem spraw zagranicznych został Radosław Sikorski. Jego, jako winnego pogorszeniu stosunków dwustronnych, wskazali litewska prezydent Dalia Grybauskaite i jej poprzednik Valdas Adamkus.