Usiądźcie z nami do stołu

W pogorszeniu relacji z Litwą najbardziej zawiniła Warszawa – pisze korespondent gazety „Lietuvos Rytas"

Publikacja: 18.03.2012 18:05

Eldoradas Butrimas

Eldoradas Butrimas

Foto: Rzeczpospolita

Red

Sobotnia demonstracja wileńskich Polaków dla Litwinów była zupełnie niezrozumiała i chyba tylko zwiększy nieufność zarówno do tej mniejszości, jak i do Warszawy.

Nowa ustawa o oświacie jest wzorowana na działających w innych krajach UE, a szczególnie w Polsce, gdzie mniejszości od dawna większości przedmiotów uczą się po polsku. Mówienie o zabijaniu polskiej oświaty na Wileńszczyźnie w sytuacji, kiedy z powodu emigracji i niżu demograficznego tak w Polsce, jak i na Litwie co roku zamykane są opustoszałe wiejskie szkoły, jest krzywdzące.

Ciekawe, dlaczego w tej sytuacji Warszawa przemilcza fakt, że w ostatnim dziesięcioleciu w Polsce zamknęła połowę działających litewskich szkół? Dlaczego nie mówi się, że dotąd na Wileńszczyźnie to polscy maturzyści mieli uprzywilejowaną pozycję, bo zdawali lżejsze egzaminy i łatwiej dostawali się na uczelnie, co dyskryminowało Litwinów?

Polscy maturzyści będą mieli ułatwienia jeszcze przez parę lat, bo egzamin z języka litewskiego jest dla nich wydłużony i mogą podczas niego korzystać z książek. Wilno już dziesięć lat temu uprzedziło Warszawę o planowanych reformach. Teraz uważa, że takich protestów nie byłoby, gdyby nie wroga polityka Warszawy.

Protesty Polaków na Litwie uaktywniły się po tym, gdy władzę w Warszawie przejęła PO, a ministrem spraw zagranicznych został Radosław Sikorski. Jego, jako winnego pogorszeniu stosunków dwustronnych, wskazali litewska prezydent Dalia Grybauskaite i jej poprzednik Valdas Adamkus.

Bez wątpienia to jeden z najbardziej zdolnych polityków, który ambitnie stara się wprowadzić Polskę w grono krajów decydentów UE. Sikorskiemu udało się poprawić stosunki z Moskwą, których fatalny stan wcześniej bardzo irytował Brukselę. Polska zaczęła opierać swoją siłę w UE na przyjaznych relacjach z Niemcami, choć przez długie powojenne dziesięciolecia wydawało się to utopią. Prawdziwą utopią na razie za to pozostają marzenia o szczerej przyjaźni z kiedyś braterską Litwą. Minister Sikorski zaczął ją porównywać do Białorusi i unika negocjacji z Wilnem.

Podstawa do porozumienia Warszawy z Berlinem i Wilnem była podobna: z oboma krajami Polska podpisała traktat o przyjaźni, odpowiednio 21 i 18 lat temu. Różnica jest taka, że w pierwszym wypadku Polska była słabszą stroną, a ta mocniejsza – Niemcy – okazała się bardzo hojna, wyrozumiała i cierpliwa. Berlin nigdy nie podsycał demonstracji rodaków w Polsce, choć przy jego wsparciu na przykład na Śląsku mogłoby dojść do olbrzymich napięć.

W drugim wypadku, kiedy to Polska wcieliła się w rolę silniejszego rozmówcy z Litwą, Warszawa nie potrafiła albo nie chciała pójść drogą Berlina. W oczach Litwinów zaczęła odgrywać rolę butnego, niecierpliwego i marudzącego krewnego.

Żądania wileńskich Polaków dotyczące pisania nazwisk w ojczystym języku w paszportach i na ulicach są usprawiedliwione, ale w ich osiągnięciu zaszkodzili zarówno ich miejscowi liderzy, jak i władze w Warszawie. Litwini od samego początku odzyskania niepodległości mieli poważne powody, żeby nie ufać polskiej mniejszości.

W 1990 roku posłowie Polacy nie zagłosowali za niezależnością Litwy, a część ich liderów poparła pucz w Moskwie i chciała Wileńszczyznę dołączyć do Białorusi. W tej sytuacji zamiast podwojonej cierpliwości i delikatności Warszawa swoim rodakom zaczęła rozdawać Kartę Polaka, a IPN samowolnie zaczął wysyłać do szkół nauczycieli historii.

Pisanie nazwisk miał rozwiązać 14 rozdział wspomnianego traktatu, który w ciągu 18 lat i tak nie został dokończony. Warszawa nie zaproponowała żadnego projektu w tej kwestii, budząc podejrzenia, że chce uniknąć sporu o okupację Wilna z 1920 roku. Podpisując traktat, litewscy politycy bardzo naciskali, żeby Warszawa przeprosiła za tę okupację –ľ bez skutku. Warszawa i Wilno mają odmienne poglądy na wydarzenia z 1920 roku, jednakże nadszedł już czas, aby przestać unikać tego tematu.

Ocenę wydarzeń najlepiej jest zostawić historykom. Jednak przed tym Litwini oczekują symbolicznych przeprosin, choćby takich, jakich doczekali się Czesi za okupację Zaolzia.

Porozumienie Wilna z mniejszością polską utrudnia fakt, że Warszawa jako jedynego rozmówcę traktuje nielubianego przez Litwinów europosła, lidera Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Waldemara Tomaszewskiego. Za to, że ojciec szefa AWPL był jednym z pomysłodawców przyłączenia Wileńszczyzny do Białorusi, syn może nie odpowiadać, ale skandalicznym wydaje się fakt, że w AWPL dalej aktywnie działa duża grupa podobnych ideowców. Słynący ze skandalicznych wypowiedzi Tomaszewski w sobotę obraził litewskich katolików, kiedy na demonstracji powiedział, że walka o polskie szkoły i język oznacza walkę o katolicką wiarę.

Polskie MSZ swoje siły skupia na udzieleniu pomocy AWPL w jesiennych wyborach do Sejmu litewskiego, planując swoje postulaty rozstrzygnąć jako członek rządzącej koalicji. Taka możliwość istnieje, bo na Litwie wszystkie partie mają małe poparcie i premierowi jest potrzebnych czterech – pięciu partnerów.

AWPL flirtuje z Rosjanami i ciągle prowokuje Litwinów, bo w napięciu chyba widzi szansę na zjednoczenie rodaków. Takie działania na pierwszy rzut oka są efektywne, ale uboczny skutek jest taki, że relacje z Litwinami psują się jeszcze bardziej i możliwe, że popsują się na długie lata.

Atmosfera gęstnieje, a niektóre media ją dodatkowo nakręcają. Nie tak dawno w Wilnie, w dzielnicy zamieszkanej głównie przez Rosjan, przed dyskoteką został pobity 16-letni Polak. Polonijna i warszawska prasa bez potwierdzonych dowodów obwiniła Litwinów, po czym internauci zaczęli grozić krwawą zemstą podróżującym po Polsce Litwinom.

Zamiast refleksji nad przestępczością i negatywnymi narodowymi stereotypami górę wzięły lęki i histerie. Może komuś bardzo zależy, żeby teraz Polak przebił opony Litwinowi, podpalił dom albo dźgnął nożem w imię zemsty i za honor ojczyzny?

Czy o taki honor chodzi warszawskim politykom? Jeżeli nie, to niech przestaną bojkotować wspólne posiedzenia Sejmów, a minister Radosław Sikorski, żarliwy katolik, niech nareszcie pojedzie do Wilna i usiądzie przy stole negocjacji, bo bliźniego przecież trzeba kochać jak siebie samego.

W naszych relacjach najbardziej zawinili politycy, z obu stron, i to oni muszą pokazać swoim rodakom, że przyszedł czas na opamiętanie się, że przyjacielskie sąsiedztwo jest lepsze od wrogiego. Jeżeli nie pasuje stary traktat o przyjaźni, podpiszcie nowy, a jeżeli nie możecie dogadać się sami, zaproście negocjatora – na przykład z Berlina.

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?