Nie ma darmowych podręczników

Program cyfrowej szkoły czeka w każdym możliwym wariancie realizacji klęska, a skutki polityczne będą żałosne – ocenia wydawca edukacyjny

Publikacja: 02.04.2012 20:34

Uczniów od dzieciństwa przyzwyczajonych do pracy wyłącznie z laptopem na pewno nie skłonimy do czyta

Uczniów od dzieciństwa przyzwyczajonych do pracy wyłącznie z laptopem na pewno nie skłonimy do czytania tradycyjnych książek (na zdjęciu dzieci w szkole w Jarocinie, 2.09.2010 r.)

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Red

Wydawcy edukacyjni nie mają dobrego wizerunku w polskich mediach. Gdy przeforsowali wycofanie z projektu ministerialnego rozporządzenia obowiązku zatwierdzania każdego podręcznika w dwóch wersjach: nie tylko papierowej, ale i elektronicznej (w GW z dn. 28.09.11 argumentowałem, dlaczego był to zły pomysł), informacja o tym fakcie nosiła tytuł: „Lobbyści wygrali z rządem".

Tak jakby firmy IT, które rząd chce teraz dopuścić szerokim frontem do polskiej szkoły i które w projekcie rządowym „Cyfrowa szkoła" de facto mają zastąpić wydawców, były organizacjami charytatywnymi, które za darmo będą wyposażać uczniów i szkoły w sprzęt, oprogramowanie i treści edukacyjne... Tych firm nikt nie nazywa „lobbystami". Na razie... Projekt „Cyfrowa szkoła", uruchamiany pilotażowo przez rząd w około 400 szkołach na poziomie IV klasy szkoły podstawowej, nabiera rozmachu. Ostatnio ogłoszono, że ma mu towarzyszyć konkurs na e-podręczniki do wszystkich przedmiotów na wszystkich poziomach edukacyjnych. Wyłonione w drodze konkursu e-podręczniki rząd zamierza udostępnić uczniom za darmo. Projektowi towarzyszy również cała masa mitów i politycznych rachunków, które warto zdemistyfikować. Przyjrzyjmy się im po kolei.

Po pierwsze, mit nowoczesności. Albo inaczej mit „cywilizacyjnego skoku", jak go nazywa minister Michał Boni. Nie wiem, dlaczego. Komputer to tylko maszyna, nośnik, a nie rewolucyjna treść. Dzisiaj nie mamy problemu, by zachęcać uczniów do komputerów, z własnej woli każdego dnia spędzają przed monitorem długie godziny. Mamy raczej problem, by ich przekonać do czytania książek i odciągnąć od gier i komputerowej rozrywki. Nasza cywilizacja jest cywilizacją Księgi, a czytanie książek zawsze uznawaliśmy za wartość. Komputer i jego powszechny użytek nie zmienia nic w naszej hierarchii wartości. Tymczasem jestem pewien, że ucznia od dzieciństwa przyzwyczajonego do pracy w szkole wyłącznie z laptopem czy tabletem na pewno nie skłonimy do czytania tradycyjnych książek.

A książki w postaci e-booków to wciąż margines (1% rynku) i długo jeszcze marginesem pozostaną... Polska ma jeden z najniższych wskaźników czytelnictwa (56% obywateli nie czyta ani jednej książki w ciągu roku – u Niemców i Skandynawów ten odsetek nie przekracza 20%, w innych krajach wynosi od 20 do 40%). Rządowy projekt z pewnością zwiększy odsetek nieczytających Polaków. Gdzie ten „cywilizacyjny skok"? Pewne jest także, że uczniowie pracujący wyłącznie na edytorach tekstów stracą zdolność pisania poprawnego ortograficznie i w ogóle pisania ręcznego. Ale dla ministra cyfryzacji, w poprzednim wcieleniu literaturoznawcy i kulturoznawcy, liczy się tylko „nowoczesność"...

Kto za to zapłaci?

Po drugie, mit darmowego podręcznika. To konik każdego polityka. Wszystkie partie przed wyborami obiecują, że zmniejszą ceny podręczników albo wręcz dadzą je za darmo. Widzą siebie w roli Jezusa, rozdającego po Kazaniu na Górze kilka ryb i bochnów chleba pomiędzy tysiące głodnych... Dla Platformy Obywatelskiej to marzenie o kolejnych wygranych wyborach. Tylko że darmowych podręczników nie ma i nigdy nie będzie. Ktoś musi zapłacić za jego napisanie, opracowanie i produkcję, bez względu na to, czy ma to być podręcznik w formie drukowanej czy elektronicznej. Przypomnijmy – prawie wszystkie materiały używane dziś w szkole, to dzieło wydawców edukacyjnych – to oni przygotowują podręczniki, pomoce metodyczne, materiały multimedialne wspomagające papierowy podręcznik. Gdyby z dnia na dzień zabrać szkołom materiały edukacyjne opracowane przez wydawców, natychmiast król stałby się nagi. Nie byłoby nic. Fundacja Nowoczesna Polska Jarosława Lipszyca od lat obiecuje darmowe internetowe podręczniki, ale do dziś nie zatwierdziła ani jednego...

Wydawcy edukacyjni z ogromnym trudem zebrali najlepszych autorów, którzy potrafią pisać dla szkoły. Zanim jednak powstanie tekst podręcznika, w ścisłej współpracy autora z wydawcą rodzi się koncepcja metodyczna książki. Następnie tekst przez wiele miesięcy jest opracowywany przez wyspecjalizowane zespoły redakcyjne. Nie mam tu na myśli jedynie troski o zawartość merytoryczną i formę językową. Nowoczesny podręcznik to przecież nie tylko tekst, ale też szata graficzna: materiał ilustracyjny, infografika, projekt graficzny. Standardy wymagań w tej dziedzinie są ogromne i stale rosną. Równolegle zespoły konsultantów metodycznych i autorów przygotowują pozostałe elementy tzw. pakietu – poradniki dla nauczycieli, zeszyty ćwiczeń dla uczniów itd. Mało tego: gdy książki powstaną, zespoły konsultantów metodycznych ruszają w Polskę, by szkolić nauczycieli do pracy z wykorzystaniem najnowszych publikacji. Jak rząd zamierza dorównać jakością przygotowywanym w ten sposób podręcznikom? Czyżby liczył na to, że do konkursu staną wydawcy edukacyjni?

Przecież wydawca, który wziąłby udział w konkursie na darmowy podręcznik MEN, byłby samobójcą... Kto zapłaci za treści chronione prawem autorskim, używane w podręcznikach (reprodukcje, cytaty)? Kto stworzy materiały pomocnicze dla nauczycieli, które wydawcy edukacyjni rozdają nauczycielom za darmo, by promować swe książki? Przypomnijmy – rynek podręczników papierowych ocenia się na około 1 mld zł, rząd na wszystkie e-podręczniki chce wydać 32 mln zł. To nierealne. Z drugiej strony oznacza to oczywiście, że w przypadku zrealizowania rządowych planów nauczyciel będzie miał „do wyboru" tylko jeden podręcznik, ten za darmo. Wreszcie kolejne rządy będą mogły realizować swą „politykę historyczną"... Każdy inną.

Nietrwałe tablety

Po trzecie, mit tableta (laptopa). Rząd PO już w poprzedniej kadencji obiecywał darmowe laptopy dla uczniów – a to dla jednej klasy danego poziomu edukacyjnego, a to dla trzech. Nic z tego nie wyszło, bo nastał kryzys. Na niczym spełzły też plany, by włączyć w projekt i jego finansowanie firmy IT i telekomunikacyjne. Niedawno minister cyfryzacji Michał Boni ogłosił, że rodzice powinni sami kupić swym dzieciom tablety w zamian za darmowe podręczniki. Tych darmowych podręczników nie ma i raczej nie będzie, spójrzmy więc, jakie koszty wiążą się z zakupem tabletów. Mamy dziś około 6 mln uczniów, zaś tablet spełniający minimalne warunki (szybkość ładowania, kolor), według ocen rządu kosztuje ok. 500 zł. Nie wierzę, że tablet w tej cenie spełniał niezbędne kryteria jakości, ale nawet jeśli tak, to zakup tabletów dla wszystkich dzieci daje kwotę 3 mld zł. Książka papierowa jest jednak dużo trwalsza od tabletu, poza tym tablet nigdy nie stworzy rynku wtórnego – tabletów używanych.

Dzieci niestety zwykły niszczyć i psuć sprzęt (zwykłe upuszczenie tabletu na podłogę oznacza konieczność jego wymiany), tablety mogę też być kradzione. I wreszcie – sprzęt elektroniczny szybko się starzeje w sensie technologicznym. Amerykanie wyliczyli, że zakup sprzętu komputerowego to 20% kosztów całego przedsięwzięcia – pozostałe 80% to wymiana egzemplarzy uszkodzonych i ukradzionych oraz serwis sprzętu. Załóżmy jednak optymistycznie, że wbrew amerykańskim doświadczeniom już po zakupie tabletów dla wszystkich uczniów roczne wydatki na sprzęt, jego serwis (i wymianę) będą wynosiły tylko 50% pierwotnej inwestycji, czyli około 1,5 mld zł. Tablety dla każdego nowego rocznika wchodzącego do szkoły będą kosztowały ok. 200 mln zł. Do tego trzeba koniecznie dodać co najmniej jednego pracownika do każdej z 30000 szkół, który opiekować się będzie siecią i jej funkcjonowaniem. Przy najostrożniejszych szacunkach to koszt 1 mld 500 mln zł rocznie. Ponieważ nie wiemy, ile tabletów naprawdę będzie trzeba rocznie dokupywać i w jakiej cenie, trudno ocenić, ile naprawdę wyniosą roczne koszty stałe cyfryzacji (bez e-podręczników i kosztów stałego dostępu szkoły do Internetu). Cyfry w tej kolumnie można dowolnie wymieniać w zależności od przyjętych założeń.

Jedno jest pewne – będzie to na pewno wielokrotnie więcej niż zakup papierowych podręczników (przypominam – ich wartość nie przekracza 1 mld zł). Wiadomo, że nie można ciężarem zakupu tabletów obciążyć wszystkich rodziców, bo dużej ich grupy na to nie stać. To kolejna pozycja w budżecie państwa. Skądinąd wiadomo, że nie wszyscy podatnicy mają dzieci w wieku szkolnym i niekoniecznie zaakceptują topienie ich podatków w tablety i cyfryzację... Cyfryzacja szkoły dla rodziców oznacza, że będą musieli zapłacić kilkakrotnie więcej za kilkakrotnie gorszą edukację ich dzieci niż dotychczas. To jakiś krwawy absurd...

Siła nacisku

Po czwarte, mit wydawcy edukacyjnego jako gangstera. Mimo że od upadku komunizmu minęło już ponad 20 lat, nadal jako społeczeństwo lubimy szukać wrogów ludu i chętnie wskazujemy grupy zawodowe, które zarabiają kokosy kosztem biednego społeczeństwa. Negatywnymi bohaterami tej opowieści są najczęściej firmy farmaceutyczne, a zaraz po nich – wydawcy edukacyjni. Tymczasem złote lata wydawców (nie tylko edukacyjnych) minęły bezpowrotnie. Ogromna konkurencja wymaga dodatkowych kosztów promocyjnych (rozdawnictwa podręczników i materiałów metodycznych), niż demograficzny powoduje znaczne zmniejszenie liczby odbiorców, poza tym wciąż wzrasta strefa odkupu podręczników używanych.

Na masową skalę szkolimy nauczycieli – też za darmo. I znowu kilka liczb dla uruchomienia wyobraźni – statystyczna polska rodzina wydaje ponad 1800 zł na dwa dni świąt Bożego Narodzenia, ale tylko 18 zł rocznie na zakup książki. Gdyby wydatek na komplet podręczników do jednej klasy rozłożyć na 10 miesięcy nauki, wypadłoby od 16 do 40 złotych miesięcznie (w zależności od poziomu nauczania). Tymczasem obroty jednej tylko dużej firmy IT wielokrotnie przekraczają obroty wszystkich wydawców edukacyjnych razem wziętych. Jeśli firmom komputerowym uda się wejść na rynek szkolny, będą stanowiły znacznie większą siłę nacisku niż wydawcy... Media mówią dziś o kwocie 1,8 mld zł przeznaczonej w najbliższej przyszłości na budowę infrastruktury związanej z cyfryzacją szkoły.

Po piąte, mit szkoły niecierpliwie oczekującej na cyfryzację. W ciągu ostatniego półtora roku spotkałem się z ok. 4000 nauczycieli polonistów. Pytałem ich o opinie na temat podręcznika cyfrowego, wykorzystywania w klasie komputera i Internetu itd. Znakomita większość moich rozmówców sceptycznie odnosi się do projektu zastąpienia podręcznika papierowego cyfrowym. Praca z tym ostatnim wymagałaby od nich znacznie większego wysiłku (i czasu) w przygotowaniu lekcji. Ponadto uważają, że całkowite zastąpienie papieru przez ekran byłoby trudne do wytrzymania przez wiele godzin pracy i nauki. Według sondażu przeprowadzonego przez „Głos Nauczycielski" tylko 7% ankietowanych nauczycieli zdecydowanie popiera program „Cyfrowa szkoła". Uczniowie też nie są entuzjastami nowej technologii, co wykazały doświadczenia dwóch krajów, które wprowadziły taką pośpieszną cyfryzację – Norwegii i Katalonii.

W Norwegii uczniowie po prostu strajkowali przeciw zakazowi używania podręczników papierowych, w Katalonii natomiast 90% uczniów przyznawało, ze woli przygotowywać się do egzaminu z tradycyjnych książek. Nauczyciele i uczniowie oczekują natomiast cyfrowego wsparcia edukacji tradycyjnej – prezentacji, materiałów multimedialnych, ćwiczeń interaktywnych, komputerowych gier edukacyjnych. Tego typu materiały już dzisiaj są dostarczane szkole przez wydawców edukacyjnych.

Niszczenie przedsiębiorczości

Po szóste, mit politycznego sukcesu związanego z cyfryzacją. Rozważmy dwie sytuacje: że rządowi się udaje i że powstaje w Internecie zestaw darmowych e-podręczników oraz drugą – że rząd ponosi klęskę. Chcę zaryzykować tezę, że obie te sytuacje będą klęską polityczną dla ministrów Krystyny Szumilas oraz Michała Boniego, a także dla Platformy Obywatelskiej. Gdyby się udało, żaden wydawca edukacyjny nie wytrzyma konfrontacji z nieuczciwą konkurencją ze strony rządu (żaden przedsiębiorca by nie wytrzymał!). Nawet jeśli rządowe e-podręczniki okażą się marne, rodzice odmówią kupowania podręczników wydawców komercyjnych, a nauczyciele, którzy te podręczniki będą zalecać uczniom, mogą być posądzani o korupcyjną współpracę z wydawcami. Jest oczywiste, że upadek wydawnictw edukacyjnych pociągnie za sobą wiele konsekwencji ekonomicznych – w końcu stanowi on 1/3 całego rynku książki, i tak dramatycznie małego (11 razy mniejszego np. od niemieckiego rynku).

W Polsce istnieje ledwie około 1000 księgarń (tych sprzedających tylko książki), które nie są w stanie pomieścić 70 tysięcy tytułów będących rocznie w sprzedaży (na półkach średniej wielkości polskiej księgarni znajduje się 10 tysięcy tytułów). Księgarnia jest bardzo nisko dochodowym przedsięwzięciem i w małych miasteczkach księgarnie znikają już teraz. Jeśli się jeszcze gdzieś utrzymują, to dzięki podręcznikom i zwiększonej ich sprzedaży na początku roku szkolnego. Upadku sektora edukacyjnego nie wytrzyma zresztą cała dystrybucja, na państwowy zasiłek przejdą więc nie tylko wysokokwalifikowani redaktorzy, ale i księgarze oraz pracownicy hurtowni, o drukarzach nie wspominając. I gdybyż to były jedyne ofiary rewolucji technologicznej! Wszak książki wydawane przez wydawców ogólnych także rychło stracą czytelników. I nawet jeśli nie będzie to momentalna katastrofa, to rynek będzie konał przez lat kilka i dobrze zapamięta nazwiska swych grabarzy.

Z pewnością nie uzna cyfryzacji szkoły za polityczny sukces jej twórców... Drugiej sytuacji – że rządowi się nie uda – nie warto dokładniej rozpatrywać. Po prostu zmarnowane zostaną ogromne pieniądze, a liczne ofiary okażą się daremne. Straty jednak będą niepowetowane, gdyż spustoszonego rynku książki nie da się łatwo odbudować. Doświadczenie pokazuje ponadto, że nawet jeśli polski rząd znajdzie pieniądze w Unii na uruchomienie projektu, to z pewnością zabraknie mu ich na dalsze jego utrzymywanie. Notabene dzisiejszy rynek podręczników – poza programem „Wyprawka szkolna" – nie wiąże się dla budżetu z żadnymi kosztami - to wydawcy ponoszą koszty rządowych reform, a rodzice sami kupują podręczniki.

Zapaść kultury

Reasumując: program cyfrowej szkoły, przewidujący darmowe podręczniki dla uczniów, czeka w każdym możliwym wariancie realizacji klęska, a skutki polityczne będą żałosne. Najsmutniejsze jest to, że rząd liberalny, wspierający przedsiębiorczość, zniszczy brutalnie tę przedsiębiorczość w sferze kultury, najaktywniejsze kulturowo osoby zmusi do zmiany zawodu, najpewniej poza kulturą (rynek książki ogólnej nie zdoła ich wchłonąć), no i doprowadzi do zapaści kultury tout court, z której ta szybko się nie podniesie. 7 grudnia 2011 roku w redakcji „Gazety Wyborczej" odbyła się konferencja na temat cyfryzacji szkoły, na której minister Michał Boni ogłosił początek pilotażu rządowego projektu. Byli na niej także wydawcy z Norwegii i Katalonii, krajów, w których trwa eksperyment z podręcznikami cyfrowymi.

Przedstawiony przez nich obraz nie napawał optymizmem. Norwegia jest bliska załamania całego rynku książki, w Katalonii projekt jako całkowicie nieudany zamrożono, minister edukacji stracił posadę, a cały rząd wkrótce potem został odwołany po przegranych wyborach. Obserwowałem obecnych na spotkaniu ministrów Krystynę Szumilas i Michała Boniego. Słuchali z kamiennymi twarzami. Było dla mnie oczywiste, że bez względu na to, jakie padną argumenty, przyszłość jest przesądzona. Dziś, gdy zapadły już pierwsze decyzje rządu, można z całą pewnością stwierdzić, że mamy do czynienia z nową formą dziecięcej choroby, którą po prostu trzeba przejść. „Ta próba dokonana być musi. / I będzie" (Wisława Szymborska). Możemy tylko (jak „pan Newton" z wiersza Szymborskiej) patrzeć i wymachiwać rękami...

Autor jest wiceprezydentem Federacji Wydawców Europejskich

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Źle o Nawrockim, dobrze o Hołowni, w ogóle o Mentzenie
Opinie polityczno - społeczne
Wybory prezydenckie zostały rozstrzygnięte. Wiemy już, co zrobi nowy prezydent
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne