Wydawcy edukacyjni nie mają dobrego wizerunku w polskich mediach. Gdy przeforsowali wycofanie z projektu ministerialnego rozporządzenia obowiązku zatwierdzania każdego podręcznika w dwóch wersjach: nie tylko papierowej, ale i elektronicznej (w GW z dn. 28.09.11 argumentowałem, dlaczego był to zły pomysł), informacja o tym fakcie nosiła tytuł: „Lobbyści wygrali z rządem".
Tak jakby firmy IT, które rząd chce teraz dopuścić szerokim frontem do polskiej szkoły i które w projekcie rządowym „Cyfrowa szkoła" de facto mają zastąpić wydawców, były organizacjami charytatywnymi, które za darmo będą wyposażać uczniów i szkoły w sprzęt, oprogramowanie i treści edukacyjne... Tych firm nikt nie nazywa „lobbystami". Na razie... Projekt „Cyfrowa szkoła", uruchamiany pilotażowo przez rząd w około 400 szkołach na poziomie IV klasy szkoły podstawowej, nabiera rozmachu. Ostatnio ogłoszono, że ma mu towarzyszyć konkurs na e-podręczniki do wszystkich przedmiotów na wszystkich poziomach edukacyjnych. Wyłonione w drodze konkursu e-podręczniki rząd zamierza udostępnić uczniom za darmo. Projektowi towarzyszy również cała masa mitów i politycznych rachunków, które warto zdemistyfikować. Przyjrzyjmy się im po kolei.
Po pierwsze, mit nowoczesności. Albo inaczej mit „cywilizacyjnego skoku", jak go nazywa minister Michał Boni. Nie wiem, dlaczego. Komputer to tylko maszyna, nośnik, a nie rewolucyjna treść. Dzisiaj nie mamy problemu, by zachęcać uczniów do komputerów, z własnej woli każdego dnia spędzają przed monitorem długie godziny. Mamy raczej problem, by ich przekonać do czytania książek i odciągnąć od gier i komputerowej rozrywki. Nasza cywilizacja jest cywilizacją Księgi, a czytanie książek zawsze uznawaliśmy za wartość. Komputer i jego powszechny użytek nie zmienia nic w naszej hierarchii wartości. Tymczasem jestem pewien, że ucznia od dzieciństwa przyzwyczajonego do pracy w szkole wyłącznie z laptopem czy tabletem na pewno nie skłonimy do czytania tradycyjnych książek.
A książki w postaci e-booków to wciąż margines (1% rynku) i długo jeszcze marginesem pozostaną... Polska ma jeden z najniższych wskaźników czytelnictwa (56% obywateli nie czyta ani jednej książki w ciągu roku – u Niemców i Skandynawów ten odsetek nie przekracza 20%, w innych krajach wynosi od 20 do 40%). Rządowy projekt z pewnością zwiększy odsetek nieczytających Polaków. Gdzie ten „cywilizacyjny skok"? Pewne jest także, że uczniowie pracujący wyłącznie na edytorach tekstów stracą zdolność pisania poprawnego ortograficznie i w ogóle pisania ręcznego. Ale dla ministra cyfryzacji, w poprzednim wcieleniu literaturoznawcy i kulturoznawcy, liczy się tylko „nowoczesność"...
Kto za to zapłaci?
Po drugie, mit darmowego podręcznika. To konik każdego polityka. Wszystkie partie przed wyborami obiecują, że zmniejszą ceny podręczników albo wręcz dadzą je za darmo. Widzą siebie w roli Jezusa, rozdającego po Kazaniu na Górze kilka ryb i bochnów chleba pomiędzy tysiące głodnych... Dla Platformy Obywatelskiej to marzenie o kolejnych wygranych wyborach. Tylko że darmowych podręczników nie ma i nigdy nie będzie. Ktoś musi zapłacić za jego napisanie, opracowanie i produkcję, bez względu na to, czy ma to być podręcznik w formie drukowanej czy elektronicznej. Przypomnijmy – prawie wszystkie materiały używane dziś w szkole, to dzieło wydawców edukacyjnych – to oni przygotowują podręczniki, pomoce metodyczne, materiały multimedialne wspomagające papierowy podręcznik. Gdyby z dnia na dzień zabrać szkołom materiały edukacyjne opracowane przez wydawców, natychmiast król stałby się nagi. Nie byłoby nic. Fundacja Nowoczesna Polska Jarosława Lipszyca od lat obiecuje darmowe internetowe podręczniki, ale do dziś nie zatwierdziła ani jednego...
Wydawcy edukacyjni z ogromnym trudem zebrali najlepszych autorów, którzy potrafią pisać dla szkoły. Zanim jednak powstanie tekst podręcznika, w ścisłej współpracy autora z wydawcą rodzi się koncepcja metodyczna książki. Następnie tekst przez wiele miesięcy jest opracowywany przez wyspecjalizowane zespoły redakcyjne. Nie mam tu na myśli jedynie troski o zawartość merytoryczną i formę językową. Nowoczesny podręcznik to przecież nie tylko tekst, ale też szata graficzna: materiał ilustracyjny, infografika, projekt graficzny. Standardy wymagań w tej dziedzinie są ogromne i stale rosną. Równolegle zespoły konsultantów metodycznych i autorów przygotowują pozostałe elementy tzw. pakietu – poradniki dla nauczycieli, zeszyty ćwiczeń dla uczniów itd. Mało tego: gdy książki powstaną, zespoły konsultantów metodycznych ruszają w Polskę, by szkolić nauczycieli do pracy z wykorzystaniem najnowszych publikacji. Jak rząd zamierza dorównać jakością przygotowywanym w ten sposób podręcznikom? Czyżby liczył na to, że do konkursu staną wydawcy edukacyjni?
Przecież wydawca, który wziąłby udział w konkursie na darmowy podręcznik MEN, byłby samobójcą... Kto zapłaci za treści chronione prawem autorskim, używane w podręcznikach (reprodukcje, cytaty)? Kto stworzy materiały pomocnicze dla nauczycieli, które wydawcy edukacyjni rozdają nauczycielom za darmo, by promować swe książki? Przypomnijmy – rynek podręczników papierowych ocenia się na około 1 mld zł, rząd na wszystkie e-podręczniki chce wydać 32 mln zł. To nierealne. Z drugiej strony oznacza to oczywiście, że w przypadku zrealizowania rządowych planów nauczyciel będzie miał „do wyboru" tylko jeden podręcznik, ten za darmo. Wreszcie kolejne rządy będą mogły realizować swą „politykę historyczną"... Każdy inną.
Nietrwałe tablety
Po trzecie, mit tableta (laptopa). Rząd PO już w poprzedniej kadencji obiecywał darmowe laptopy dla uczniów – a to dla jednej klasy danego poziomu edukacyjnego, a to dla trzech. Nic z tego nie wyszło, bo nastał kryzys. Na niczym spełzły też plany, by włączyć w projekt i jego finansowanie firmy IT i telekomunikacyjne. Niedawno minister cyfryzacji Michał Boni ogłosił, że rodzice powinni sami kupić swym dzieciom tablety w zamian za darmowe podręczniki. Tych darmowych podręczników nie ma i raczej nie będzie, spójrzmy więc, jakie koszty wiążą się z zakupem tabletów. Mamy dziś około 6 mln uczniów, zaś tablet spełniający minimalne warunki (szybkość ładowania, kolor), według ocen rządu kosztuje ok. 500 zł. Nie wierzę, że tablet w tej cenie spełniał niezbędne kryteria jakości, ale nawet jeśli tak, to zakup tabletów dla wszystkich dzieci daje kwotę 3 mld zł. Książka papierowa jest jednak dużo trwalsza od tabletu, poza tym tablet nigdy nie stworzy rynku wtórnego – tabletów używanych.