O liderze, który mówi za dużo

Prezes PiS dokładnie w momencie, kiedy jego dociekliwość przynosi owoce, znów wchodzi w rolę radykała – ocenia publicysta

Publikacja: 19.04.2012 00:15

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

W staraniach o wyjaśnienie znaków zapytania wokół tragedii smoleńskiej wysiłek zespołu Antoniego Macierewicza przynosi coraz więcej materiałów i wniosków, których nie da się już zlekceważyć. Ostatnio wyszedł na jaw kolejny przykład zaskakującej usłużności polskiej prokuratury wobec Rosjan, która zleca IPN zlustrowanie pilotów poległych w Smoleńsku. Nawet media niezbyt przychylne „obozowi smoleńskiemu" muszą przyznać, że wciąż w rządowym śledztwie jest mnóstwo luk, a to, co komisja Millera uznała za pewnik – wcale nim być nie musi. Badania prof. Wiesława Biniendy – bądź co bądź współpracownika NASA i dziekana Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu w Akron w USA – nie są dokumentem, który łatwo zlekceważyć.

W sprzyjającym przecież Platformie „Newsweeku" Edmund Klich przyznaje, że Tusk sprawiał wrażenie, jakby nie był zainteresowany szczegółami śledztwa smoleńskiego, i że eksperci z komisji Millera niedokładnie przebadali wrak samolotu. Klich bez uprzedzeń podchodzi też do ustaleń zespołu Antoniego Macierewicza, mówiąc: „Patrząc, co w tej chwili się dzieje, uważam, że to powinno być sprawdzone, ale prokuratura wykluczyła ten wątek [zamachu]" – podkreślił. Dodatkowo profesor Michał Kleiber stawia bardzo rozsądną propozycję stworzenia międzynarodowej komisji badającej okoliczności katastrofy.

Wydawać by się więc mogło, że upór PiS w odkrywaniu prawdy i krytyka oficjalnego śledztwa wreszcie przynoszą efekty. Że miarą tych sukcesów jest furia, z jaką Donald Tusk zaatakował Jarosława Kaczyńskiego w trakcie posiedzenia Sejmu 13 kwietnia.

Idąc za sugestią

A jednak prezes PiS dokładnie w momencie, kiedy jego dociekliwość daje owoce, znów wchodzi w rolę radykała, który żongluje coraz bardziej swobodnymi teoriami na temat zamachu. A na to czyhają już media. Każdy, kto wczyta się w najnowsze wywiady z prezesem PiS, zauważy w nich jednak raczej wewnętrzne pęknięcia, a nie pewne siebie twierdzenia. Zacytujmy fragment z wywiadu dla Onet.pl z 9 kwietnia: „Wszystko wskazuje na to, że skończyło się zamachem. Ja tego stanowczo nie twierdzę, ale wiele przemawia za zamachem".

I dalej: „Czy ma pan poczucie, że zamordowano panu brata? – Oczywiście, że mam poczucie, że prezydent Lech Kaczyński został zamordowany. Ale nie mam takiej pewności".

Jarosław Kaczyński teoretycznie powinien wiedzieć, że dziennikarze zawsze podchwycą bardziej sensacyjną część zdania. Jeśli mówi: „stanowczo tego nie twierdzę", i jednocześnie dodaje: „wiele przemawia za zamachem" – to może mieć pewność, że media podchwycą mocniejszą część zdania. Tak samo dziwne wrażenie budzi jednoczesne deklarowanie „mam poczucie, że zamordowano mi brata" i dodawanie słów „ale nie mam takiej pewności".

Takie same sprzeczne wrażenie sprawiają wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego dla „Gazety Polskiej Codziennie" z 16 kwietnia. Zacytujmy: „Czy dopuszcza Pan hipotezę, że źródło lub pomysłodawca ewentualnego zamachu są z Polski?

– Uczciwe śledztwo powinno uwzględniać również taką wersję zdarzeń, bo tak też mogło być. Jednak do zbadania tego konieczne jest uchwalenie odrębnej ustawy (umożliwiające skuteczne i wnikliwe śledztwo). [...] Chcemy ustawy, by dać odważnym prokuratorom szansę na śledztwo nieskrępowane strachem politycznym ich przełożonych".

I dalej: „Musimy bez żadnych wątpliwości ustalić, czy doszło do zamachu, czy nie. Jeśli się to potwierdzi, to będzie oznaczało, że mamy do czynienia z aktem terroru porównywalnym do ataku z 11 września. Nie chodzi o liczbę osób, ale o skalę. W cywilizowanym świecie nie było takiego wydarzenia, jak likwidacja całego przywództwa jakiegoś państwa. Ale nawet gdyby w ewentualnym zamachu wzięli udział Polacy, to trudno sobie wyobrazić, że działaliby bez jakiejś pomocy rosyjskiej. Prawdopodobnie tak".

I znowu Kaczyński zaczyna od bardzo spokojnego hasła „musimy zbadać sprawę, aby móc wykluczyć zamach" do posłusznego pójścia za sugestiami redaktorów „GPC" na temat wizji kooperacji „Polaków" z „pomocą rosyjską" przy zamachu.

Dywagujący publicysta

Są politycy, którzy wykuwają na pamięć dokładnie to, co chcą przekazać w wywiadzie i nawet najbardziej elokwentni dziennikarze nie potrafią ich skłonić do powiedzenia o jedno słowo za dużo. W wypadku lidera PiS trudno tymczasem uwolnić się od wrażenia, że umiejętne wciągnięcie go w dywagacje prowadzi do szybkiego przejścia od stosunkowo umiarkowanego tonu do akceptacji mocnych tez, kwitowanych jedynie słowami „mogło tak być", „nie wykluczam tego" czy „przypuszczalnie tak".

A ostre tezy Jarosława Kaczyńskiego w przekazie medialnym docierają do mas – jego zwolennicy przyjmują je jako wiedzę opartą na jakichś nieujawnionych na razie twardych dowodach, a jego przeciwnicy windują słowa prezesa do rangi deklaracji wojny domowej. Tomasz Lis czy Waldemar Kuczyński cytują takie mocne wypowiedzi, sugerując, że to manifesty cynicznego marszu po prezydenturę.

Czy teza, że prezesowi „mówi się" za dużo, jest krzywdząca? A jak było z niezwykle kłopotliwym dla Jarosława Kaczyńskiego „newsem", że nie wystartuje w najbliższych wyborach prezydenckich?

Znacznie rozsądniejsze z punktu widzenia Kaczyńskiego byłoby punktowanie błędów śledztw komisji Millera oraz MAK

W trakcie rozmowy z „Super Expressem", jak głosi dziennikarska fama, lider PiS zaczął dywagować na temat tego, że jest już zmęczony i chyba już nie wystartuje w kolejnych wyborach. „Super Express" zastrzygł uszami na takie słowa i natychmiast zrobił z tego sensację. Prezes miał z tym ogromny kłopot i wyplątał się z tego faux pas dopiero po miesiącu.

A jak było z wyborczą książką w wyborach 2011 i rozważaniami Jarosława Kaczyńskiego, skąd w niemieckiej polityce wzięła się Angela Merkel? Tu też jakiś ghost writer, spisujący na klęczkach monologi prezesa, nie zorientował się, że czym innym są luźne uwagi rzucane przy wielotygodniowym pisaniu książki, a czym innym treści, które mają pomóc w zwycięstwie, czyli nie wystraszyć zbyt wielu wyborców centrum.

We wszystkich tych przypadkach Jarosław Kaczyński zmieniał się w trakcie rozmowy z polityka mającego określone poglądy w dywagującego publicystę lubiącego poluzować cugle swojej politycznej wyobraźni.

Pierwszy zagończyk

Podejrzewam, iż Jarosław Kaczyński ma przekonanie, że mogło dojść do zamachu. Jak wyjawił w wywiadzie dla Onet.pl, irytuje go fakt, że „dla większości dziennikarzy i publicystów hipoteza o zamachu jest czymś, czego psychicznie nie wytrzymują. Otóż ja to psychicznie wytrzymuję. Najpierw musimy stwierdzić, czy to był zamach, a później znajdziemy osoby, które za nim stały".

Rzecz w tym, że Kaczyński jest liderem partii. Przeciętny Polak ma prawo podejrzewać, że jeśli lider PiS czyni tego typu aluzje, to ma na to jakieś twarde dowody, a nie tylko chce wykluczyć jedną z możliwych teorii.

Znacznie rozsądniejsze byłoby punktowanie błędów śledztw komisji Millera oraz MAK i pozostawienie wyciągania dalej idących wniosków zagończykom ze swojej partii. Obecna strategia daje prezesowi wyrazistość, ale dla nieprzekonanych jest kolejnym dowodem na to, że Kaczyński snuje teorie spiskowe wynikające wyłącznie z jego osobistej niechęci do Donalda Tuska. Dla przemysłu pogardy – niechętnego badaniu tajemnic Smoleńska – to nie lada gratka. Dla tych, którzy sekundują staraniom o ustalenie prawdy bez partyjnego zacietrzewienia – takie przerysowania są rozczarowaniem.

Żeby było ciekawiej, samemu Kaczyńskiemu kiedyś zdarzyło się już skrytykować przesadny radykalizm w opisie tragedii smoleńskiej. Wyliczając w rozmowie z dziennikarzami „Rzeczpospolitej" 19 października 2011 r. przyczyny swojej porażki w kampanii prezydenckiej, obok przyznania się do błędu w postaci słów o Angeli Merkel skrytykował też „publikacje sensacyjne, ale niepoparte nowymi faktami, dotyczące katastrofy smoleńskiej. To nie zaszkodziło w przypadku tych, którzy to czytali. Natomiast zaszkodziło w przypadku tych, którzy nie czytali, ale słyszeli o tym".

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

W staraniach o wyjaśnienie znaków zapytania wokół tragedii smoleńskiej wysiłek zespołu Antoniego Macierewicza przynosi coraz więcej materiałów i wniosków, których nie da się już zlekceważyć. Ostatnio wyszedł na jaw kolejny przykład zaskakującej usłużności polskiej prokuratury wobec Rosjan, która zleca IPN zlustrowanie pilotów poległych w Smoleńsku. Nawet media niezbyt przychylne „obozowi smoleńskiemu" muszą przyznać, że wciąż w rządowym śledztwie jest mnóstwo luk, a to, co komisja Millera uznała za pewnik – wcale nim być nie musi. Badania prof. Wiesława Biniendy – bądź co bądź współpracownika NASA i dziekana Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu w Akron w USA – nie są dokumentem, który łatwo zlekceważyć.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?