IPN traci swoją siedzibę? To może Prawo i Sprawiedliwość, które posiada pewne możliwości w dziedzinie lokalowej, wskaże jakąś lokalizację - tak z ironicznym uśmiechem Andrzej Halicki, czołowy polityk Platformy Obywatelskiej, skomentował w środę perypetie Instytutu.
Wrażenie lodowatej obojętności wobec losów instytucji sprawiały też wypowiedzi rzeczniczek ministerstw Skarbu i Finansów, które oznajmiły, że ich resorty nie mają możliwości, aby pomóc IPN.
Róbta, co chceta
Z ofertą pomocy nie pospieszył ani prezydent Bronisław Komorowski, ani premier Donald Tusk - obaj historycy z wykształcenia. Dopiero w czwartek minister skarbu Mikołaj Budzanowski zadeklarował, że „IPN to ważna instytucja dla państwa i nigdy nie zostanie pozostawiona sama sobie".
W jakim stopniu wyciągnięcie ręki do IPN było jego inicjatywą, a w jakim efektem obaw piarowców PO, że obojętność wobec Instytutu zostanie źle odebrana przez centrowo-konserwatywnych wyborców? Faktem pozostaje jednak to, że w pierwszych reakcjach polityków PO na kłopoty instytucji, którą kieruje dr Łukasz Kamiński, dało się wyczuć złośliwą satysfakcję lub zimną obojętność. Mogło to nieco zaskakiwać, gdyż po śmierci Janusza Kurtyki IPN wyblakł. Zszedł też z celowników przeciwników lustracji. Jeśli zaś przyjąć, że głównym powodem niechęci Platformy - i osobiście premiera - do IPN było badanie dokumentów na temat agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy, to trzeba też przyznać, iż w ostatnich dwóch latach Instytut starannie unikał tego tematu.
Mimo tego uspokojenia atmosfery rząd Donalda Tuska nie zainteresował się problemem nowej siedziby dla Instytutu. Więcej, przedstawiciele Ministerstwa Finansów jak na urągowisko radzili, by IPN wynajął sobie nowe lokum na wolnym rynku. Środki miał na to wygospodarować z własnego budżetu, choć uniemożliwiłoby mu to wypełnianie statutowych obowiązków, np. lustrację.