Klub rusosceptycznych kacyków

Jeśli Łukaszenko zaprasza Gruzję do WNP, to być może po to, żeby pozyskać sojusznika w rozgrywkach z Rosją. Należy on bowiem do polityków, którzy prowadzą wobec Kremla podwójną grę - pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 08.10.2012 22:03

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Czy Gruzję czeka prorosyjski zwrot? Do postawienia takiego pytania skłania rezultat ostatnich wyborów parlamentarnych w tym kraju. Przywódca zwycięskiej koalicji Gruzińskie Marzenie Bidzina Iwaniszwili wyraźnie kwestionuje dotychczasową linię w polityce zagranicznej prezydenta Micheila Saakaszwilego. A jednak to jeszcze nie musi oznaczać, że stanie się marionetką Moskwy.

Kokietowanie wyborców

Na pozór mamy do czynienia z kimś, kto nie zamierza przeprowadzać radykalnych zmian, lecz chodzi mu jedynie o przeciwdziałanie nadużyciom władzy. Iwaniszwili właściwie nie zaprezentował niczego, co byłoby wyrazem jego programowej opozycyjności. Gruzińskie Marzenie swoją wygraną zawdzięcza w dużym stopniu odium, jakie spadło na rząd i prezydenta po ujawnieniu skandalicznych przypadków torturowania więźniów w zakładach karnych. Z kolei w rozmowie z Igorem Janke dla „Rzeczpospolitej” Iwaniszwili podkreślał, że w kwestiach międzynarodowych kierunek dla Gruzji jest jeden: Unia Europejska i NATO.

A jednak prozachodni kurs, zwłaszcza jeśli chodzi o chęć wstąpienia do sojuszu północnoatlantyckiego, nie jest w tym przypadku podyktowany obawami wobec Rosji. Iwaniszwili w przywołanej rozmowie zapowiada, że pierwszą swoją wizytę zagraniczną złoży w Waszyngtonie. Jednocześnie za wzór ułożenia stosunków z Rosją wskazuje Polskę. Możemy domniemywać, że ma on na myśli politykę wschodnią Donalda Tuska prowadzoną w kontrze wobec Lecha Kaczyńskiego.

Demokracja to dla elit WNP pusty frazes. A Moskwie będą tak długo kadzić, jak długo nie będzie ona naruszać ich stanu posiadania politycznego i majątkowego

Nasuwa się prosta analogia. Tak jak Tusk bruździł Kaczyńskiemu, tak Iwaniszwili będzie robił to samo Saakaszwilemu. Na tym jednak analogie się urywają. Polacy nie mają w świeżej pamięci wojny z Rosją. A Gruzini mają. Szczególnie że wraz z secesją Abchazji i południowej Osetii utracili część swojego terytorium. Tak więc po czterech latach od tamtego konfliktu Iwaniszwili nie może demonstrować prorosyjskości. Stąd deklaracje dotyczące utrzymania prozachodniego kursu.

Tyle że nie wiadomo, kiedy Gruzja znajdzie się w UE i NATO. Dlatego Iwaniszwili oświadcza, że chce poprawy stosunków z Rosją. I - co może brzmieć zaskakująco - uważa, że wyciągnięcie przez niego ręki w stronę Moskwy stanowi konieczny warunek powrotu secesjonistów w granice Gruzji. Z jednej strony zatem kreuje się na gruzińskiego patriotę, z drugiej zaś - na realistę, którego postawa ma być zaprzeczeniem awanturnictwa, jakie przypisuje Saakaszwilemu.

Oczywiście, nie ma żadnych przesłanek do tego, żeby twierdzić, iż okazywanie przyjaznych intencji Rosji przyniesie pożądany skutek. Wręcz przeciwnie, Moskwa nie po to w roku 2008 wsparła separatystyczne reżimy, żeby teraz przyznawać się na oczach całego świata do błędu. Cofnięcie wsparcia dla secesjonistów mogłoby się dokonać jedynie wtedy, kiedy Rosja zostałaby do tego zmuszona przez globalne mocarstwa. Iwaniszwili o tym doskonale wie. Dlatego jego wywód należy traktować wyłącznie jako element kokietowania gruzińskich wyborców.

Warto też się zastanowić nad tym, jaką wizję ma przywódca Gruzińskiego Marzenia odnośnie do obecności jego kraju w strukturach zachodnich. Kilka dni temu Władimir Putin w trakcie pobytu w rosyjskiej bazie wojskowej w Tadżykistanie oznajmił, że NATO to „atawizm zimnej wojny”, który powinien czym prędzej przekształcić się w pakt o charakterze czysto politycznym. Być może Iwaniszwili chce, aby jego kraj został członkiem właśnie takiej przemienionej organizacji. Nie będzie ona już spędzać snu z powiek rosyjskiego prezydenta. W takim razie i Gruzja nie będzie niepokoić Władimira Władimirowicza.

Baćka zaprasza

Odłóżmy jednak te złośliwości na bok. I zwróćmy uwagę na pewien znamienny gest. Chodzi o zaproszenie Gruzji do Wspólnoty Niepodległych Państw. Taki nieformalny ruch wykonał Aleksander Łukaszenko. Zdaniem białoruskiego prezydenta wygrana koalicji Iwaniszwilego oznacza, że w Gruzji pojawiła się koniunktura na powrót tego kraju do organizacji zrzeszającej byłe republiki sowieckie (oprócz, rzecz jasna, trzech krajów bałtyckich), której nieformalnym liderem pozostaje Rosja.

Można byłoby to odebrać jako zaproszenie do klubu sojuszników czy wręcz wasali Kremla. Ale taki odbiór jest błędem. Politykę zagraniczną Łukaszenki można scharakteryzować parafrazą słynnej dewizy Churchilla: Białoruś nie ma stałych wrogów ani stałych sojuszników - ma tylko stałe interesy.

Dwa lata temu białoruski prezydent - nie po raz pierwszy i nie ostatni - miał z Rosją na pieńku z powodu tego, że uderzyła ona w jeden z filarów białoruskiej gospodarki - przetwórstwo ropy naftowej. Moskwa wprowadziła cła na ropę dostarczaną Białorusi. W tej sytuacji Łukaszenko, aby załatać dziurę, która powstała wskutek niedoborów tego surowca, podjął zabiegi o import kaspijskiej ropy z Azerbejdżanu przez Gruzję. Tym samym okazał gotowość do zacieśniania współpracy z uchodzącym za wroga Kremla Saakaszwilim.

Papierek lakmusowy

Przypomnijmy też, że prezydent Białorusi nigdy nie uznał Abchazji i Osetii za niepodległe państwa. I nie zrobiło tego - oprócz Rosji - żadne państwo członkowskie WNP. Zdaniem szefa Moskiewskiego Centrum Carnegie Dmitrija Trenina to papierek lakmusowy, który pokazuje stosunek tych krajów nie tyle do Gruzji, ile do własnej suwerenności. Według politologa przywódcy dawnych republik sowieckich uważają, że o znalezieniu się w rosyjskiej strefie wpływów decyduje poparcie dla stanowiska Moskwy w kwestii Abchazji i Osetii.

Jeśli więc teraz Łukaszenko zaprasza Gruzję do WNP, to być może po to, żeby pozyskać sojusznika w rozgrywkach z Rosją. Należy on bowiem do polityków, którzy prowadzą wobec Rosji podwójną grę. Są otwarci na zachodnie rozwiązania polityczne i gospodarcze tylko w zakresie zysków ekonomicznych, których byliby osobiście udziałowcami. Sprzeciwiają się twardo demokratyzacji życia publicznego. Nie chodzi już nawet o to, że mogłaby ona pozbawić ich władzy, lecz o groźbę wypadnięcia z establishmentu, a więc i degradacji majątkowej. Jednocześnie utrzymywanie dystansu wobec Zachodu spycha elity członków WNP w objęcia Moskwy. To również tym elitom nie odpowiada, czego przykładem jest Ukraina.

Wiktor Janukowycz ma opinię prorosyjskiego przywódcy. Dzieje się to głównie za sprawą jego polityki tożsamościowej. Prezydent Ukrainy występuje jako reprezentant interesów jej rosyjskojęzycznych mieszkańców. Stąd takie inicjatywy jak przeforsowana przez jego obóz ustawa o mniejszościach narodowych podnosząca na Ukrainie status języka rosyjskiego. Ale na tym się bynajmniej nie buduje sojuszu z Moskwą. Znamienne, że kilka godzin wcześniej przed głosowaniem nad wspomnianą ustawą parlamentarzyści wysłuchali orędzia Janukowycza, w którym oznajmił on, iż strategicznym celem Ukrainy jest integracja europejska.

Jakiś czas temu, na łamach wychodzącego po rosyjsku kijowskiego tygodnika „2000” ukazał się artykuł, w którym zaatakowano ukraińskiego premiera Mykołę Azarowa - a więc prominentnego polityka Partii Regionów Janukowycza - za dwulicowość wobec Kremla. Zarzucono mu, że zamiast podjąć realne kroki w kierunku wejścia swojego kraju do unii celnej z Rosją, Białorusią i Kazachstanem, zmierza on ku podpisaniu umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Inny powtarzający się temat sporów na linii Kijów - Moskwa to ceny gazu przesyłanego z Rosji na Ukrainę.

Demokratyzacja  jako polittechnologia

Rzekoma prorosyjskość przywódców byłych republik sowieckich kojarzona jest automatycznie z autorytaryzmem. Z tego wynika, że dysydenci, którzy dążą do ich obalenia, to prozachodni demokraci. Tyle że mamy tu do czynienia z kalkami publicystycznymi, które zaciemniają rzeczywistość.

Wariant „eksportu demokracji” nie jest domeną amerykańskich neokonserwatystów czy liberałów pokroju George’a Sorosa. Także kremlowscy polittechnolodzy musieli tego rodzaju rozwiązania niejednokrotnie rozpatrywać, chociażby wobec Białorusi. Kiedy tylko dochodziło do sporów Moskwy z reżimem Łukaszenki, wówczas wyłaniał się pomysł poparcia z jej strony dla któregoś z białoruskich środowisk opozycyjnych opowiadającego się, a jakże, za prawami człowieka i swobodami obywatelskimi.

Weźmy inny przypadek - wydarzenia w Kirgistanie z roku 2010. Obalono tam wtedy prezydenta Kurmanbeka Bakijewa, który swoimi rządami doprowadził do krwawego wewnętrznego konfliktu, również o podłożu etnicznym między Kirgizami a mniejszością uzbecką. Bakijew znalazł azyl w Mińsku. Domagająca się demokratyzacji kraju opozycja uzyskała poparcie Moskwy. Co bynajmniej nie oznacza, że dochodząc do władzy, uczyniła z Kirgistanu państwo demokratyczne i zarazem prorosyjskie. W rezultacie bowiem rządy w Biszkeku objęli ludzie starego reżimu (z Rozą Otunbajewą na czele), którzy się pokłócili z Bakijewem. Demokracja to dla tych osób pusty frazes. A Moskwie będą tak długo kadzić, jak długo nie będzie ona naruszać ich stanu posiadania politycznego i majątkowego.
Bo nie łudźmy się, napięcia w relacjach Rosji z innymi członkami WNP to konflikty w rodzinie eurazjatyckich satrapów. I nic w tym dziwnego, skoro nawet proamerykański Saakaszwili, który opuścił tę rodzinę, nie był demokratą na wzór zachodni, a zarazem nie zamknął swojego kraju przed inwestycjami rosyjskimi.

Na razie Iwaniszwili to znak zapytania. Przypuszczalnie za pół roku, kiedy Saakaszwili przestanie być głową państwa, lider Gruzińskiego Marzenia będzie miał pełnię władzy. Z jego dotychczasowej działalności można wysnuć wniosek, że postawi na zbliżenie z takimi politykami, jak Łukaszenko i Janukowycz. Ale już niekoniecznie z Putinem. Czas pokaże, czy Iwaniszwili będzie kolejnym rusosceptycznym kacykiem usiłującym zachowywać równy dystans i wobec Rosji, i wobec Zachodu, czy też jedynie marionetką Kremla.

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę