"Z rozmów dwustronnych i konstruktywnych dyskusji prowadzonych na forum Rady Europejskiej wynika, że stopień możliwej zbieżności stanowisk jest wystarczający, by możliwe było osiągnięcie porozumienia na początku przyszłego roku. Powinniśmy być w stanie zniwelować obecne różnice stanowisk. Budżet europejski jest istotny dla spójności Unii oraz dla zatrudnienia i wzrostu gospodarczego we wszystkich naszych krajach" - to fragment konkluzji końcowych zakończonego w piątek po południu szczytu budżetowego.
Urzędowy optymizm źle wróży. Polscy negocjatorzy przekonują jednak, że unijni przywódcy zgodzili się co do tego, że nie będzie już dalszych cięć ani w polityce spójności, ani w rolnictwie. - Nowy projekt budżetu UE, który szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy przedstawi na początku przyszłego roku, nie będzie zawierał dalszych cięć w kluczowych dla Polski politykach spójności i rolnej przekonywał tuż po zakończeniu szczytu premier Donald Tusk. Oczywiście szef Rady Europejskiej mógł coś na ucho wyszeptac i jakąś dodatkową obietnice złożyć. Nie ma jednak po niej śladu w oficjalnych dokumentach.
Tym, co w tej chwiliwydaje się kluczowe, jest pozycja negocjacyjną poszczególnych krajów. I w tym sensie Polska ma się o co martwić.
Bo w zgodnej relacji mediów, na szczycie to Polska była tym krajem, który opowiadał się za szybkim dojściem do porozumienia. A zatem wysłała jasny sygnał, że jesteśmy zadowoleni z przedstawionych propozycji.
W dodatku już po szczycie wszyscy polscy przedstawiciele wypowiadają się w tonie optymistycznym. To dość ryzykowna strategia, bo pokazuje nas jako zwolenników porozumienia za wszelką cenę. A więc naszym kosztem.