Hollande w roli jastrzębia

Francja od czasu do czasu musi pokazać, że jest globalną potęgą. Niezależnie od tego, czy w Paryżu rządzi lewica czy prawica – zauważa publicysta

Aktualizacja: 04.09.2013 20:03 Publikacja: 04.09.2013 19:17

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W filmie „Terytorium wroga" brakuje tylko końcowej sceny ze sztandarem łopoczącym na wietrze, grupą oficerów wiwatujących w centrum dowodzenia i solennymi taktami hymnu narodowego. Cała reszta przypomina mieszankę amerykańskich superprodukcji, w których mężni i niezniszczalni komandosi z oddziału Delta Force ratują świat. Lotniskowce, helikoptery, patriotyzm, bohaterstwo, poświęcenie.

Kilka dni temu sekretarz stanu USA John Kerry mówił o Francji jako o „najstarszym sojuszniku" Stanów Zjednoczonych

Tylko że „Terytorium wroga” to film francuski. Oddział specjalny jest francuski, śmigłowce też, a lotniskowiec nazywa się „Charles de Gaulle”. Francuzką jest też dziennikarka, którą bohaterscy żołnierze z trójkolorową naszywką na ramieniu mają uwolnić z rąk okrutnego afgańskiego taliba.

Musi ryknąć

Jeśli kogoś zaskakuje dziś stanowcza postawa François Hollande’a wobec reżimu Baszara Asada, powinien sobie obejrzeć ten filmowy epos, gloryfikujący francuską grandeur. Obecny prezydent Francji jest wprawdzie socjalistą i nigdy nie uchodził za jastrzębia, ale jest też przywódcą dumnego narodu, który od czasu do czasu potrzebuje potwierdzenia swej wielkości. Zwłaszcza iż w ostatnich latach owa wielkość nieco przyblakła. Hollande stoi na czele państwa, które zawsze chciało uchodzić za polityczną i militarną potęgę, dorównującą ambicjami i globalnym rozmachem Stanom Zjednoczonym. Francja nie może sobie po prostu pozwolić na chwile słabości. Musi być twarda i bezwzględna. Musi zaryczeć, niczym podrażniony lew, żeby świat o niej nie zapomniał.

Kiedy kilka dni temu seketarz stanu USA John Kerry mówił o Francji jako „najstarszym sojuszniku” Stanów Zjednoczonych, wielu amerykańskich publicystów pisało z przekąsem o „odwróceniu sojuszy”. Wszak dziesięć lat temu, gdy Jacques Chirac odmówił wsparcia dla George'a W. Busha w inwazji na Irak, stosunki między obu krajami sięgnęły dna. Konserwatywni komentatorzy kpili wtedy z „kapitulanckich małp żrących ser”, a stołówka Kongresu USA zmieniła nazwę frytek: z „French fries” na „Freedom fries”.

Wietnam, Indochiny, Afryka

Jednak ówczesna wstrzemięźliwość była raczej wyjątkiem w powojennej historii Republiki. Gdy rzucić okiem na listę zamorskich interwencji francuskiej armii w ostatnich 60 latach, okaże się, że rywalizacja między Paryżem a Waszyngtonem na tym polu była całkiem wyrównana.

Zanim pierwsi amerykańscy żołnierze zostali wyprawieni do Wietnamu, Francuzi już zdążyli się tam wykrwawić - stracili w Indochinach 40 tys. ludzi. Kolejną klęską była krótka i fatalna w skutkach operacja w Egipcie w 1956, kiedy to Francja i Wielka Brytania próbowały zachować kontrolę nad Kanałem Sueskim. Potem Francuzi bezskutecznie walczyli o utrzymanie swoich posiadłości w północnej Afryce, m.in. Algierii.

Dla kolonialnego mocarstwa były to bolesne, upokarzające doświadczenia. Francja długo lizała rany, aż w końcu postanowiła wrócić do gry i pokazać, że wciąż ma dużo do powiedzenia w geopolitycznych szachach. Wzięła udział w pierwszej wojnie w Zatoce (w 1991 roku), w bombardowaniach Jugosławii (1999 r.), wysłała kontyngent do Afganistanu. Ingerowała też – zazwyczaj przy pomocy oddziałów spadochroniarzy – w wewnętrzną politykę kilku krajów afrykańskich, m.in. Wybrzeża Kości Słoniowej i Czadu, wspierając zbrojnie tego czy innego polityka.

W 2011 roku to Nicolas Sarkozy najbardziej naciskał na międzynarodową akcję przeciwko Muammarowi Kaddafiemu. Mówił o „prawach człowieka” i „wyzwalaniu narodu libijskiego”, ale wielu komentatorów zwracało uwagę, że w tle kłębiły się interesy francuskich koncernów naftowych i samego Sarkozy’ego, który na rok przed wyborami prezydenckimi zamierzał podreperować spadające notowania. Inni twierdzili, że chce po prostu pozbyć się niewygodnego świadka: Kadafi miał przecież finansować kampanię Sarkozy’ego w 2007 r. (śledztwo w tej sprawie trwa do dziś).

Sarkozy słynął z gorącej głowy, ale także Hollande, choć bez wątpienia polityk o dużo mniejszym temperamencie, najwyraźniej dobrze czuje się w roli zwierzchnika sił zbrojnych i lubi korzystać ze swoich prerogatyw. Na początku 2013 r. francuscy żołnierze ruszyli do Mali, by walczyć z islamskimi bojówkami. W lutym Hollande odwiedził stolicę kraju Bamako, gdzie witano go owacyjnie. Jeden z miejscowych dziennikarzy żartował, że w następnych wyborach prezydenckich w Mali „Hollande powinien wygrać już w pierwszej turze”.

Przebić Angelę Merkel

Niezależnie od tego, czy w Paryżu rządzi lewica czy prawica, Francuzi pieczołowicie dbają o swoje interesy w dawnych koloniach. Także z tego powodu z większą uwagą obserwują sytuację w Damaszku niż np. w Bagdadzie. W latach 1920–1946 Francja rządziła Syrią jako terytorium mandatowym Ligi Narodów. Związki między obu państwami zawsze były silne, wielu Syryjczyków mówi po francusku, a nauka tego języka jest w szkołach obowiązkowa.

Oczywiście, za buńczucznym stanowiskiem Hollande'a w sprawie Syrii także kryją się motywy stricte polityczne. Popularność prezydenta wśród wyborców szybko topnieje. We wrześniu ubiegłego roku jego działalność dobrze oceniało blisko 50 proc. rodaków, dzisiaj – według różnych sondaży – od 26 do 31 proc. Hollande nie radzi sobie z gospodarką, a Francja traci wpływy w Unii Europejskiej na rzecz coraz bardziej dominujących Niemiec.
Czym Hollande może przebić Angelę Merkel? Francja jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, Niemcy – nie. Francja ma kilka zamorskich baz (m.in. w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Dżibuti i Senegalu), Niemcy - nie. Francja dysponuje bronią jądrową, Niemcy – nie. Francja ma lotniskowiec, Niemcy – nie. Francja wreszcie przyczyniła się do obalenia Kaddafiego i zapewne włączy się w operację przeciwko Asadowi. Niemcy zaś, tradycyjnie, stoją z boku.

Angela Merkel może groźnie pohukiwać na Greków czy Cypryjczyków, ale to François Hollande wpływa na losy świata. Taki przynajmniej przekaz płynie dziś z Paryża. Duma, siła, bohaterstwo. Słowem: la grandeur.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy”

W filmie „Terytorium wroga" brakuje tylko końcowej sceny ze sztandarem łopoczącym na wietrze, grupą oficerów wiwatujących w centrum dowodzenia i solennymi taktami hymnu narodowego. Cała reszta przypomina mieszankę amerykańskich superprodukcji, w których mężni i niezniszczalni komandosi z oddziału Delta Force ratują świat. Lotniskowce, helikoptery, patriotyzm, bohaterstwo, poświęcenie.

Kilka dni temu sekretarz stanu USA John Kerry mówił o Francji jako o „najstarszym sojuszniku" Stanów Zjednoczonych

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?