Przeciwnicy narodowców coraz głośniej przypominają o Republice Weimarskiej i nocy kryształowej tracąc w historycznych i histerycznych porównaniach całkowicie umiar. Zwolennicy lub cisi sojusznicy Marszu Niepodległości co chwilę podszczypują media, które miały rzekomo manipulować doniesieniami z całkiem spokojnego wiecu, który nie wiedzieć dlaczego, zmienił się wręcz w międzynarodową aferę. No bo wiadomo, nasi sojusznicy winni być nie mogą, jeśli ktoś zawinił to wrogie media. Ja sam do mediów mam jedną pretensję - do siebie również, ale niniejszym ten błąd naprawiam.
Chodzi mianowicie o niemal całkiem przemilczany i przez media mainstreamowe i przez niepokorne, przez narodowe i przez antifowe, słowem niemal wszystkie, akt zdumiewającej agresji, jaki miał miejsce podczas marszu. O spaleniu tęczy debatują po prawej i po lewej, a zajście, które mam na myśli nie doczekało się jeszcze poważniejszych analiz. Idzie o odnotowane w kilku depeszach agencyjnych zniszczenie "lokalu ze zdrową żywnością".
Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na to wydarzenie? Cóż krewkim narodowcom mógł przeszkadzać właśnie lokal ze zdrową żywnością? Czyżby prawdziwy polski patriota powinien wystrzegać się zdrowej żywności?
Zastanawiałem się nad tym, aż w niezwykłych okolicznościach doznałem olśnienia. Siedziałem akurat na rynku jednego z miasteczek południowowschodniego Mazowsza, w restauracji, która w nazwie ma jednego z największych polskich bohaterów: Tadeusza Kościuszkę. I tak się składa, że próbowałem w karcie znaleźć coś ze zdrowej żywności. Schabowy, mielony, dewolaj, smażony filet z kurczaka, bigos, flaczki - przepadam za daniami polskiej kuchni, ale akurat szukałem czegoś lżejszego. Zapytałem więc o sałatki. Owszem surówka z białej do wyboru z czerwonej kapusty. Dla smakoszy suróweczka z marchewki.
Wszystko przepyszne dania polskiej kuchni. Ale w karcie nic lżejszego.