Ja nie lubię. Nie lubię też tego tekstu Dominika. I bardzo chciałbym wyjaśnić Dominikowi (którego bardzo lubię), dlaczego. Po pierwsze więc, nie po drodze mi z sugestią, że dziś należy jeść mięso, bo ludzie kiedyś jedli mięso. Taki dogmatyczny tradycjonalizm bywa formą reakcji na zidiocenie tych, co utożsamiają postęp z rozwojem (postąpienie o krok, gdy się stoi nad przepaścią, z rozwojem nie ma przecież nic wspólnego). Mędrzec nie będzie jednak przecież budował swoich postaw na prostym odreagowaniu.
Lepiej posłuchać rady Pisma: mieć w swoim skarbcu zarówno rzeczy stare, jak i nowe. Dziś wiemy już, że znacznej części z nas do życia wystarczą rośliny (wbrew temu, co głosi branża mięsna i jej eksperci). Zadawanie stworzeniu śmierci tylko dla przyjemności smakowania uważam więc za dewiację i nie chcę w nią popadać. Nie pytam ?o prawa zwierząt, ale o moje obowiązki. Nie zadawać cierpienia stworzeniu, jeśli mój żywotny interes tego nie wymaga. A tu gdzie żyję, w czasach, w których żyję ?– zwykle nie wymaga. To proste.
Taka postawa stałej (i trudnej) rezygnacji z tego, co niekonieczne, wydaje mi się bardziej „postna" niż duchowy efekt jojo: przez sześć dni kąpać się w woni wędzonki, by w piątek mocniej cierpieć, jej sobie odmawiając. Post nie jest po to, bym wyostrzył sobie smak, ale żebym odzyskał wolność i mógł zaspokajać głód u innych. Jeśli moje udręki na piątkowej parówkowej pustyni nie czynią świata lepszym, to psu na budę cały taki post.
I na moment wróćmy jeszcze do tradycji. Moje unikanie mięsa nie jest „lewackie". Autorytetem dla mnie nie jest Peter Singer, są nim natomiast Ojcowie Pustyni. Oni mięsa nie jedli w ogóle. Ich spadkobiercy (mnisi kartuscy, mnisi prawosławni) też go nie jedzą.
Dla moich prapradziadków „mięsopust" był rzadką okazją do pożywienia się rarytasem oraz spożycia świątecznych zapasów (bo nie było lodówek). Mięso w obsesyjnych ilościach pojawiło się na naszych stołach dopiero z nadejściem patologii, jaką jest chów przemysłowy. To ona doprowadziła do wykreowania nieistniejących potrzeb, „przebiałkowania" ludności i – co powinno ukłuć serce tradycjonalisty – odcięcia nas od kulinarnych zwyczajów naszych przodków.