Pisał  na  ten temat  Bogusław  Chrabota, i  choć  to  Redaktor  Naczelny, powiem -  dobrze  napisał. Ja,  dorzucam  swoje  „trzy  grosze".  O  tych,  którzy  stoją  z  gazrurką  za  internetowym  winklem. Bo  hejter  ukrywający  się  pod  ksywką  wie, że  jest  bezkarny i  wszystko  może  napisać.   Wali  zatem  gaz-słowem,  gaz-zdaniem,  gdzie  popadnie, a  i  kopem,  i  śliną  nie  pogardzi .  „Nickoś"  inaczej.  Nickosiów  można  podzielić  na  grupy. Podstawowy „trzon" albo  „aktyw" (do  wyboru),  to  ci, którzy  w  każdej  sprawie  mają  coś  do  powiedzenia.  Na  wszystkim  się  znają,  i  nikt  im  nie  zaszura.  Tu,  następuje  kolejny  podział: na  tych,  którzy pojęli  intencje  autora  i  nie  zgadzają się,  oraz tych,  którzy  się  nie  zgadzają.  Pośród  nich  jest  dość  znacząca  grupa,  która  nie  kapuje o  co  chodzi  i  też  się  nie  zgadza.  Reszta  to  fundamentaliści, którzy  się  nie  zgadzają. Ci  są najgorsi,  najbardziej  zapalczywi; kruszą  kopie  i  kruszą,  i sami  nie  wiedzą    z  jakiego  powodu  tyle  ich  nakruszyli.  Potem  kupują  nowe  kopie, i...   Do  następnego  felietonu, który  im  blog  „Rzepy" lub  jakikolwiek  inny  blog  na  ekran  wyniesie.

Nickosie, wbrew  pozorom,  nie  są  pozbawieni  umysłu  czy  ciała, podatni  są   na  stres,  żyją  w  wielkich  emocjach.  Mają  swoje  sympatie  i  antypatie. Jak  taki  kogoś  pokocha,  to  na  zabój  i  wierny   będzie   jak  pies. Umiłowany  przez  niego  felietonista  może  bez  obaw  choćby  największe   bzdury  wypisywać,  pewny,  że  gdzieś  tam  z  drugiej  strony  ekranu  ma  anonimowego  anioła  stróża-obrońcę,  który  go  uznał, namaścił  swoją  umysłowością,   intelektem i  w  każdej  sytuacji  będzie  go bronił.  Do  końca  świata.

Lecz nie daj Bóg, gdy  nickoś znienawidzi. Na 100 proc. jest  to  sprawa  przechlapana, nie  do  odkręcenia, bo  nickoś,  to  nie  kran,  i  nie  można   go  raz  zakręcać,  raz  odkręcać.  Nie  z  nim  takie  numery,  kto jak  kto  - on,  anonimowy  komentator  nie da sobą  manipulować.  Jak,  na  przykład,   dostrzeże zagrożenie, gdy  jakiś „baran-felietonista" napisze coś przeciw partii, przywódcy lub  ideologii, w  którą   nickoś  wierzy, to  już  nigdy  takiego  nie oszczędzi.  Zawsze,  i  przy  każdej  okazji  będzie  się  mścił;  nie  zapomni,  nie  wybaczy, nie przywoła do smyczy psy,  które  kiedyś   spuścił.

Nickoś, który  znienawidził  jest  najgroźniejszym  przeciwnikiem  felietonisty; będzie  nocami  grzebał  po  encyklopedii, wertował  Kubiaka, sprawdzał  angielskie idiomy i  słówka; poruszy niebo  i  ziemię,  dogrzebie  się  do  przedwojennych brukowców i  gazet, słowem – zrobi  wszystko,  by  udowodnić  niedouczenie znienawidzonego. Wykazać „czarno  na  białym", że to  głupek, którego  artykuły  czy  felietony,  nie  wiadomo dlaczego  ujrzały światło  dzienne. Udowodni  to  spędzając  krewnych i  znajomych  do  wspólnej  krucjaty:  będą   rosły  słupki  poparcia  pod tym  co  napisał –  w  ciągu  jednej  nocy  słupek  taki  z   jedynki  potrafi  „podskoczyć"  do  ponad  setki.  Ale  to i  tak  mało;   rozjuszony  swoją  złość  przeleje na  wszystkich redaktorów, korektorów,  na  sekretarki  i  sprzątaczki pisma  czy  gazety. Gwoli  rzetelności  należy  tu  powiedzieć, że nickoś (bywa)  zmienia  nagle  front  i podaje swoje  dane osobowe. I  jest  „szacun" - jak mawia  młodzież. Ktoś,  kto   podpisuje  się własnym  nazwiskiem,  odpowiada  za  to  co  napisał.  Można  się  z  nim  zgodzić  lub  nie, ale  szacun  jest. Przynajmniej  mój. Lecz wtedy  pozostali  nickosie  jak  rój  podrażnionych  pszczół  atakują  go, żądlą, kłują  z  każdej  strony.  Ale to już zupełnie inne zagadnienie. Z dziedziny pszczelarstwa, nie patologii  jakie  ujawniają  współczesne  media,  o czym  nie  ma  sensu  się  rozpisywać, bo  każdy  wie, że  bez  pszczół  nie  byłoby  miodu.