Słuchanie wtorkowego orędzia prezydenta Rosji Władimira Putina, w którym oznajmił powrót Krymu do macierzy, było surrealistycznym doświadczeniem. Trudno było bowiem oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już to słyszeliśmy. I faktycznie, słyszeliśmy, lecz bardzo dawno – w czasach, o których pewnie nie chcielibyśmy pamiętać.
Władimir Putin mówi bowiem językiem Adolfa Hitlera. Zdaję sobie sprawę, że porównanie kogokolwiek do jednej z najciemniejszych postaci w historii świata może wydawać się grubą przesadą – a zgodnie z niepisanymi zasadami rządzącymi dyskusjami w internecie ten, kto pierwszy sięgnie w sporze po argumentum ad Hitlerum, przegrywa. Cóż jednak zrobić. Gdy porównamy retorykę obu przywódców, łatwo zobaczymy, że analogia jest wyjątkowo trafna.
Rozpad ZSRS ?jak dyktat wersalski
We wtorkowym przemówieniu Putina najbardziej chyba uderzający był element zemsty – pierwszy raz tak otwarcie wypowiedzianej światu.
„Jeśli sprężyna będzie ściskana w nieskończoność, w pewnej chwili się rozprostuje – trzeba zawsze o tym pamiętać" – mówił Putin, wypominając każdą zniewagę, którą świat wyrządził Rosji, nie licząc się z jej zdaniem: w Kosowie, Afganistanie, Iraku, Libii, poprzez ekspansję NATO... Trudno nie odnieść wrażenia, że to poczucie krzywdy – i żądza rewanżu – sięga dużo głębiej niż pojedyncze przypadki zachodnich transgresji. Pierwotną krzywdą był rzecz jasna rozpad Związku Sowieckiego. Krótko mówiąc, rozpad ZSRS jest dla Putina niemal dokładnie tym, czym dla Hitlera był „dyktat wersalski". To zresztą analogia, którą chętnie posługują się apologeci Kremla. „Z dalszej perspektywy kryzys na Ukrainie jest produktem katastrofalnego rozpadu Związku Sowieckiego przeprowadzonego w wersalskim stylu" – pisał dwa tygodnie temu publicysta wpływowego „Guardiana" Seumas Milne, broniąc prawa Rosji do interwencji na Krymie.
I Hitler, i Putin dotykali tu tych samych strun, a ich argumenty są do siebie bliźniaczo podobne. Tak Rosjanie, jak i Niemcy zostali po prostu oszukani.