Nie będzie Budapesztu w Warszawie

PiS nie powtórzy sukcesu Fideszu

Publikacja: 09.07.2014 02:00

Viktorowi Orbanowi (z prawej) do głowy by nie przyszło wystawienie do walki o urząd premiera statyst

Viktorowi Orbanowi (z prawej) do głowy by nie przyszło wystawienie do walki o urząd premiera statysty, co zrobił Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Afera taśmowa znów odświeżyła nieco już zakurzone hasło o „Budapeszcie w Warszawie". Ba, prezes Kaczyński w swoim zapędzie geograficzno-ideologicznym dotarł już nawet nad Bosfor, mówiąc: „Polska będzie jak Turcja. Ale najpierw zmiana władz i elit".

Jak wszelkie hasła o drugiej Japonii czy zielonej wyspie, także równanie do węgierskich bratanków zdaje się mocno naciągane, choć oczywiście istnieją argumenty za wzajemnymi porównaniami, a przynajmniej za baczną obserwacją. Podobieństwa naszej mentalności, poziom rozwoju i koleje losów w ostatnich dekadach pozwalają na wyciąganie interesujących wniosków. Czasami jednak idą one zdecydowanie za daleko.

Wojownik, nie statysta

Przede wszystkim Budapeszt podziwiany na prawicy to oczywiście Budapeszt Orbána. Tymczasem Jarosław Kaczyński to nie Viktor Orbán. Węgierskiego premiera można lubić albo nie, można mieć nawet wątpliwości co do czystości jego gry politycznej, ale jednego nie mogą mu odmówić nawet wrogowie: skuteczności. To bezwzględny gracz, który ogrywał przeciwników z precyzją szachisty przewidującego pięć ruchów naprzód. Wiosenna kampania wyborcza, podczas której lewica została dosłownie zmiażdżona, powinna być wręcz przedmiotem nauczania na kursach strategii politycznej.

Orbán jest przy tym typem wojownika. Do głowy nie przyszłoby mu wystawienie do walki o premierostwo statysty wyciągniętego z trzeciego partyjnego szeregu. Jest przebiegły i bezwzględny, ale jednocześnie wytrwały i odważny. Gdy w 1992 r. przegrał wybory, nie szukał winnych. Powiedział tylko: „jutro znów zaczynamy".

To polityk konserwatywny w poglądach, ale nowoczesny w działaniu. Dyskutuje o zawiłych problemach współczesnego świata, w Parlamencie Europejskim bez kompleksów punktuje adwersarzy. Po angielsku. Brak prawa jazdy czy umiejętności poruszania się w internecie? Na Węgrzech nikt nie rozumiałby, o czym mówimy.

Dinozaury lewicy ?kontra partia władzy

Rozumiem, że nagła nostalgia za Budapesztem (nie odczuwałem jej na polskiej prawicy przed 2010 r.) tak naprawdę oznacza tęsknotę za wyeliminowaniem przeciwnika politycznego i zasiedziałych elit. Tyle że po pierwsze, w tym celu trzeba prowadzić politykę na tyle skuteczną, by ostatecznie zająć dwie trzecie ław w parlamencie. Po drugie zaś, podstawowy konflikt polityczny na Węgrzech przebiega wzdłuż całkiem innej linii podziału.

Tam stara lewica walczy z partią prawicy, w której mieszczą się skrzydła porównywalne zarówno z PiS, jak i z PO. W Polsce konflikt toczy się między formacjami prawicy, czego najlepszym dowodem są „transfery" polityków na najwyższych szczeblach. Słowa o przejściu socjalistycznego ministra do Fideszu, lub odwrotnie, to wywołujący śmiech dowcip.

Na Węgrzech naprawdę można było mówić o walce z dinozaurami postkomunistycznej lewicy – w Polsce toczy się raczej walka z zasiedziałą partią władzy, której grzechy – takie same jak pod każdą szerokością geograficzną – mają mało wspólnego z jakąkolwiek ideologią. Zresztą bez gwarancji, że wywodzący się z tego samego pnia konkurenci po ewentualnej wygranej wniosą do politycznej praktyki nową jakość.

Orbán szedł po władzę z konkretnym programem i strategią. Rozpisał plan gospodarczy, przygotował ekipę. PiS na razie ma jeden postulat: odsunięcie od władzy Tuska i jego ludzi, ale nawet do tego zabiera się w sposób taki, że na wzrost poparcia może liczyć tylko wówczas, gdy PO dość mocno zaszkodzi sama sobie.

Wystarczy rzut okiem na nieporadne wierzganie opozycji w sytuacji, gdy nawet nie musiała podkładać nogi władzy, a wystarczyło wykorzystać prezent od losu, jakim jest największa od lat afera szkodząca konkurentom. Orbán w podobnej sytuacji nie dał przeciwnikowi szansy – dość przeanalizować, jak mistrzowsko wykorzystał to, co stało się na Węgrzech po niesławnym przemówieniu Ferenca Gyurcsánya w Öszöd.

Do tego jednak trzeba znać Węgry trochę lepiej niż z relacji zachwyconych Budapesztem gości na tamtejszych marszach poparcia dla władzy. Wysłuchanie tych Węgrów, którzy niekoniecznie są wszystkim zachwyceni, też pomogłoby w powstrzymaniu się od haseł kopiowania Budapesztu nad Wisłą.

Polityka nieortodoksyjna

Można doceniać walkę Fideszu z eurokratami i międzynarodowymi korporacjami albo hasła obrony szarego człowieka, jednak wiele posunięć niekoniecznie musi wzbudzać entuzjazm. Najlepiej chyba poczekać na wynik eksperymentu nazywanego „nieortodoksyjną polityką ekipy Orbána".

A są w niej obok sukcesów takich jak pobudzenie wzrostu gospodarczego czy (wciąż niewielkie) zmniejszenie zadłużenia państwa także elementy niepokojące, jak choćby ręczne i nieprzewidywalne manipulacje przy prawodawstwie, arbitralne narzucanie cen urzędowych i robienie obywatelom „prezentów" z kieszeni nielubianych kapitalistów.

Jest i polityka medialna, która, delikatnie mówiąc, wzbudza zdziwienie. Publiczne (czyli faktycznie państwowe) media epatują językiem walki politycznej jakby z innej epoki, a władza potrafi posunąć się do decyzji administracyjnych wobec najbardziej nielubianych mediów.

W Polsce mimo ewidentnego funkcjonowania polityczno-medialnych koterii nikt jeszcze nie wymyślił opodatkowania reklamy uderzającego w nielubiane przez władzę stacje.

Jest wreszcie element polityki węgierskiej, którego w Polsce na pewno nie da się powtórzyć: mowa o „wschodnim otwarciu" i szczególnie serdecznych relacjach z Rosją, któremu towarzyszy co najmniej brak entuzjazmu dla linii „atlantyckiej" w polityce. Tego chyba tłumaczyć nie trzeba.

Mam mocne podejrzenie, że niezależnie od naszych przyszłych politycznych losów Budapesztu w Warszawie jednak nie będzie. Wisły po prostu nie da się przefarbować na Dunaj.

Afera taśmowa znów odświeżyła nieco już zakurzone hasło o „Budapeszcie w Warszawie". Ba, prezes Kaczyński w swoim zapędzie geograficzno-ideologicznym dotarł już nawet nad Bosfor, mówiąc: „Polska będzie jak Turcja. Ale najpierw zmiana władz i elit".

Jak wszelkie hasła o drugiej Japonii czy zielonej wyspie, także równanie do węgierskich bratanków zdaje się mocno naciągane, choć oczywiście istnieją argumenty za wzajemnymi porównaniami, a przynajmniej za baczną obserwacją. Podobieństwa naszej mentalności, poziom rozwoju i koleje losów w ostatnich dekadach pozwalają na wyciąganie interesujących wniosków. Czasami jednak idą one zdecydowanie za daleko.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?