Według anegdoty krążącej kilkanaście lat temu w Bukareszcie prezydent Emil Constantinescu pokazał Billowi Clintonowi na mapie, gdzie leży Rumunia, co miało zrobić na prezydencie USA duże wrażenie.
To tylko anegdota – faktem jest jednak, że administracja amerykańska zaczęła w końcu lat 90. traktować Rumunię jako obiecującego sojusznika o sporym ciężarze gatunkowym w niestabilnym regionie. Przyczyniła się do tego praktyczna lekcja geopolityki, jakiej udzieliły władze Rumunii wiosną 1999 roku. Bukareszt wsparł wówczas stanowczo działania NATO w obronie mieszkańców Kosowa poddanych czystkom etnicznym, zyskując wizerunek wyjątkowo wiarygodnego partnera Zachodu w rozdygotanym regionie Europy Południowo-Wschodniej.
To przesądziło o decyzji przyjęcia Rumunii do paktu północnoatlantyckiego na czele listy kolejnej grupy nowych członków sojuszu. Parę lat później, już za kolejnej prezydentury postkomunisty Iona Iliescu, Rumunia udzieliła gościny amerykańskiej bazie wojskowej na Lotnisku Mihail Kogălniceanu nad Morzem Czarnym, co wzbudziło entuzjazm rumuńskiej opinii publicznej. Ta baza lotnicza odegrała istotną rolę logistyczną dla US Army podczas interwencji w Iraku.
Wspólny sąsiad: Ukraina
Rzut oka na geopolityczną mapę powinien zainteresować nie tylko prezydenta USA. Rumunia z ponad 21 milionami mieszkańców – zdecydowanie największy kraj południowego wschodu Europy – jest państwem politycznie stabilnym i prowadzącym politykę zagraniczną nierodzącą konfliktów z sąsiadami. Jest też od 15 lat krajem szybko rozwijającym się gospodarczo, prowadzącym politykę społeczną na niezłym poziomie i respektującym nie mniej niż inne kraje UE demokratyczne standardy, w tym te, które dotyczą praw mniejszości narodowych – w przypadku Rumunii przede wszystkim dużej mniejszości węgierskiej.
Korupcja – plaga nieobca również niektórym innym krajom UE, w tym nieco bardziej szanowanym niż Rumunia – jest tam wciąż niepokojąco obecna, ale podejmowane od kilku lat stanowcze wysiłki jej zwalczania budzą szacunek. Wszystko to w otoczeniu krajów, które zwykle radzą sobie gorzej albo z demokratycznymi standardami, albo z politycznymi, gospodarczymi i społecznymi problemami.