Dość powszechna jest opinia, że 25 października 2015 roku skończył się w Polsce postkomunizm. Chodzi rzecz jasna o klęskę wyborczą Zjednoczonej Lewicy, a konkretnie wypadnięcie z parlamentu SLD – partii, która stanowiła trzon tej koalicji.
Tyle że to naciągany wniosek. Równie dobrze można bowiem stwierdzić, iż postkomunizm sczezł już w roku 2005 – kiedy polską politykę zdominowały dwie formacje postsolidarnościowe: PiS i PO, a spadkobiercy PZPR mogli od tamtej pory odgrywać już najwyżej rolę języczka u wagi.
SLD zniszczyły walki wewnętrzne, zwłaszcza konflikt prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z premierem Leszkiem Millerem i będąca jego pokłosiem afera Rywina.
Problem tkwi jednak w tym, że postkomunizmu nie można sprowadzić do wymiaru rywalizacji między partiami. To zjawisko znacznie szersze. Określa ono chociażby stan świadomości polityków wywodzących się z PZPR. Jeśli weźmiemy pod uwagę ten aspekt sprawy, wówczas możemy przyjąć, że z postkomunizmem pożegnał się... już sam SLD.
W latach 2001–2005 Leszek Miller jako szef rządu porzucił lewicowe obietnice socjalne i przeprowadził zmiany, których beneficjentami miała być polska klasa średnia.