Niektórzy, niby żartem, zaczęli nazywać Jarosława Kaczyńskiego „naczelnikiem państwa", nawiązując do specyficznej pozycji Józefa Piłsudskiego w II RP. Piłsudski po przewrocie majowym formalnie żadnym naczelnikiem państwa nie był. Został jedynie szefem Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, co oczywiście ani trochę nie oddawało jego faktycznego wpływu na państwo.
Wielu chce w obecnej sytuacji widzieć paralelę do czasów sanacji, dostrzegając w systemie firmowanym przez Marszałka lekarstwo na słabości parlamentarnej II RP i na tej samej zasadzie w systemie wprowadzanym przez Kaczyńskiego – lek na słabości III RP. Niektórzy przywołują nawet z aprobatą obcesowe słowa Piłsudskiego skierowane do hrabiego Aleksandra Skrzyńskiego w odpowiedzi na pytanie o program polityczny ewentualnej partii Marszałka: „Bić kur.. i złodziei".
Rzadziej już bywają przypominane inne znamienne słowa, jeszcze z 1916 roku: „Polacy nie są zorganizowanym ludem, wobec czego więcej znaczy u nich nastrój aniżeli rozumowanie i argumenty; sztuką rządzenia Polakami jest zatem wzniecanie odpowiednich nastrojów".
Błyskawiczne manewry
Zwolennicy doszukiwania się podobieństw i prowadzenia polityki co do swej istoty naśladującej postępowanie sanacji zapominają, że zbudowane przez Piłsudskiego państwo, przy pozorach sprawności, w istocie miało wszystkie wady systemu opartego na kaprysach jednego człowieka, w którym niewiele znaczą procedury, układy – wszystko, i które z przeciwnikami politycznymi i medialnymi rozprawiało się brutalnie.
Starczy przypomnieć skatowanie i niemal zabicie w roku 1927 przez sanacyjnych bandytów Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, autora „Kariery Nikodema Dyzmy", za jego nadmierną dziennikarską dociekliwość w tropieniu afer sanacji czy uwięzienie w obozie w Berezie Kartuskiej, gdzie już wcześniej przebywało wielu działaczy endecji, w roku 1939 wybitnego publicysty Stanisława Cata-Mackiewicza. Choć oczywiście wciąż nie sposób tych wydarzeń porównywać z tym, co działo się w naszym sąsiedztwie na wschodzie i zachodzie.
Niektórzy, pisząc o pierwszych tygodniach rządów PiS, nazywają je blitzkriegiem. Ja sięgnąłbym raczej po amerykańską doktrynę taktyczną shock & awe, czyli szokowania i „oniemiania" przeciwnika nagłością i tempem działań.
Do dziś miało miejsce kilka błyskawicznych manewrów: umieszczenie wbrew kampanijnej zapowiedzi Beaty Szydło Antoniego Macierewicza na czele MON, ułaskawienie Mariusza Kamińskiego przez prezydenta Andrzeja Dudę, nader szybkie przegłosowanie nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, likwidacja rotacyjnego przewodnictwa w Komisji Służb Specjalnych oraz takie ograniczenie prezydium Sejmu, że nie ma w nim miejsca dla PSL.