Widmo archipelagu dziczy

Konfrontacja, która obecnie się toczy, to nie jest wojna islamu z chrześcijaństwem, lecz starcie cywilizacji średniowiecza z cywilizacją XXI wieku – pisze socjolog.

Publikacja: 02.12.2015 21:05

Foto: Fotorzepa, Dominik Pisarek

Zły to stróż majątku, który wierzy, iż nie ma na świecie złodziei. Zły to stróż bezpieczeństwa, który wierzy, iż bezpieczeństwo jest powszechną, ogólnie odczuwaną ludzką potrzebą. Zły to stróż prawa, który uważa, iż prawo do bezpieczeństwa będzie uniwersalnie respektowane począwszy od momentu, gdy zostanie ono sformułowane przez którąkolwiek społeczność. Zły to adwokat, który uważa, iż prawo stoi w naturalny sposób nad bezprawiem. Proklamacja wiary w dobro nie czyni ludzi dobrymi, podobnie jak wskazanie na pewien typ organizacji życia społecznego nie czyni tej organizacji życia ani bardziej powszechnie uznawaną, ani bardziej efektywną, ani bardziej stabilną. Nasza wiara w to, że nasze wartości uczyniły świat lepszym podlega właśnie testowi rzeczywistości.

Dewaluacja tolerancji to pierwsza, bardzo wysoka cena, jaką społeczeństwom zachodnim przychodzi zapłacić nie tylko za niedawny dramat w Paryżu, ale też za długą drzemkę rozsądku.

Dewaluacja taktyki, opartej na wierze w siłę i siłowe rozwiązania jest kolejnym kosztem ponad półwiecznej i w sumie prymitywnej dominacji technologii, pieniądza i rozrastających się macek wielkich organizacji. W tym sensie ostatni film o Jamesie Bondzie jest alegoryczny – nie uda się utrzymać osiągnięć naszego świata, w tym także bezpieczeństwa, dokonując cesji zdrowego rozsądku na rzecz super-organizacji, która jest w stanie sprawdzić wszystko i prześwietlić wszystko. Iluzja.

Osiągnęliśmy granice iluzji bezpieczeństwa, dostatku, efektywności, ale także granice iluzji sensu życia. To co dla jednych jest bezcenne to dla innych okazuje się bezwartościowe. Tak jest z ludzkim życiem i aksjologicznym systemem przekonań przyspawanym do tego życia. Osiągnęliśmy granice pokoju, jakże iluzorycznego, jako braku wojny i przemocy, wypchnęliśmy wyobrażenie o przemocy gdzieś poza granice naszego świata doprowadzając się do przekonania, iż nasze własne standardy zachowania, tak jak miecz i tarcza Luke'a Skywalker'a pozwolą na zwycięstwo dobra nad złem.

Największy zasób

A jeżeli brudny przeciek zła pojawi się na czysto wymalowanych ścianach naszego świata to nasze i sojusznicze organizacje militarne, wywiadowcze, finansowe uruchomią chrzęszczący wielki pancerz, który zmiecie wroga. Problemem jest jedynie to, że wróg jest ezoteryczny, jest wszędzie, chociaż nie ma go nigdzie, a wypowiedzenie mu wojny nie jest możliwe przy zachowaniu tradycyjnych standardów w międzynarodowych relacjach.

Więc zamiast zaczynać od tego, kim jest wróg warto najpierw zadać pytanie co czyni zeń wroga, co takiego mamy my, czego ktoś inny chce nas pozbawić, zabrać nam lub zniszczyć.

Dzisiaj jest oczywiste, że nie mamy takiej rzeczy, którą druga strona chciałaby zabrać, posiąść, porwać, przyswoić, sprzedać lub zamienić na dobra materialne. Natomiast to, co mamy, to pewien zasób, który jest obiektem ataku, ale nie po to by go przyswoić, tylko by go nas pozbawić i zniszczyć tę iluzję, jaką sobie stworzyliśmy. Tą iluzją jest bezpieczeństwo.

Bezpieczeństwo jest największym, najcenniejszym i najbardziej kompleksowym zasobem, który czyni nas tymi, którymi jesteśmy – ludźmi wolnymi od lęków o fizyczne przetrwanie, swobodnymi w zakresie wyboru stylów życia, w przewidywalny sposób kształtującymi swoje działania tak, by, jak sądzimy, racjonalnie dokonywać wyborów. Wolność od lęku bezsensownej śmierci jest tego bezpieczeństwa najsilniejszym komponentem, z którego wynikają też tożsamość, poczucie własnej godności, honor, nadzieja. Bezpieczeństwo dostarczało nam energii niezbędnej do życia. Uważaliśmy, że jest to dobra energia. Na podwalinach bezpieczeństwa zbudowaliśmy też elementarny dobrobyt, który w ostatnich dekadach zamienił się w kolorowy zbytek i bezsensowny przepych. Usnęliśmy na materialnej poduszce luksusu, zawierzając politycznym mechanizmom demokratycznym takim jak wybory czy cywilna kontrola nad wojskiem.

Bezpieczeństwo jest też, czy tego chcemy czy nie, dobrem, które ma swoją rynkową wartość. Opłacamy je podatkami, konsensusem, słowami. Ale ma ono wartość tak długo, jak długo jest ono wartością uniwersalną. Jako zasób dewaluuje się tak samo błyskawicznie jak ropa naftowa. Jeśli ktoś zacznie odpompowywać ropę z drugiej strony złoża, to zasób ten straci dla nas wartość. Jeśli ktoś podpali naftowe pola to tracimy zasób, którym mogliśmy byli operować. Jeśli ktoś wymyśli alternatywne źródło energii, to nawet odtworzony przez nas dostęp do tego pola zacznie tracić znaczenie. Tak dokładnie wygląda sytuacja z bezpieczeństwem. Po pierwsze, można je stworzyć innymi metodami, bardziej brutalnymi, represyjnymi ale też niekiedy skutecznymi. Po wtóre, można podpalić całość naszego życia, wprowadzić przypadkowy lęk i niepewność. Po trzecie w końcu, lęk i nienawiść mogą dostarczać energii do działania społecznego, obojętnie czy dobrej energii i czy drogiej, ale skutecznej. Przed nami uzbrojeni po zęby żołnierze, super-odrzutowce, politycy, którzy wypadłszy przed gmach zbudowany przez nas na przestrzeni siedmiu dekad rozglądają się przeciwko komu można skierować ostrze super-broni. W tle setki tysięcy tułających się, niewinnych, pełnych nadziei uchodźców.

Taktyka neo-dżihadu, sunnickiego ruchu islamo-apokaliptycznego zakłada równoczesne ataki na świat niewiernych, tak by nikt nie czuł się bezpieczny bez poddania się religijnej władzy. W książce „Zarządzanie w czasach Dziczy" Szeik Abu Bakr-Nadżi wskazuje, iż Europejczycy będą niepewni życia, nie wiedząc, czy gdy wychodzą rano z domu, to wrócą do niego żywi. Archipelag dziczy ma stworzyć równoległe społeczeństwa, małe skrawki rzeczywistości, których nie można zorganizować, ale którymi można rządzić przy pomocy strachu. Okruchy przestrzeni miejskiej, kawałki wsi gdzie ludzie w zamian za minimum spokoju poddadzą się terrorowi totalitaryzmu. Dżihad w jego opinii będzie wszędzie, będąc równocześnie nigdzie. W ten sposób organizacja europejskiego społeczeństwa, to co nazywamy tkanką społeczną puści w szwach. Terroryzm będzie mutował się jak wirus, wybierając za każdym razem inny target i inną formę ataku.

Gdy w roku 1995 opublikowałem swój pierwszy esej w „Rzeczpospolitej" traktował on o fenomenie obywatelskiego fundamentalizmu, czyli o tym, że wychowani w społeczeństwie ludzie stają przeciw niemu. Brzmiało to jak science fiction. Ledwie trzy lata wcześniej, w 1992 roku opublikowałem wspólnie z amerykańskim uczonym książkę na temat fundamentalizmu religijnego na wschodzie i na zachodzie. Przez dziewięć lat sprzedało się ledwo kilkadziesiąt egzemplarzy. Ale po 11 września 2001 roku nagle trzeba było robić dodruk.

Co zamienia człowieka w samotnego bojownika i narzędzie zadające cierpienie? Wówczas wydawało się, że jest to umysłowa, poznawcza pustka, próżnia; dzisiaj wyraźnie widać, że w tę pustkę wtopiła się inna wizja świata, która przekształca samotnego wilka w okrutnego żołnierza. Można szukać przyczyn tej sytuacji: rozpad mocarstw kolonialnych; wieloletnia, wielopokoleniowa, poniżająca i bezsensowna egzystencja uchodźców bliskowschodnich; przyśpieszona modernizacja Iranu, zakończona upadkiem szacha i poniżeniem Ameryki; wzrost cen ropy naftowej i raptowny wzrost bogactwa państw, w których rozdział dochodu narodowego dokonuje się arbitralnie a nie drogą uzgodnień politycznych. Wszystko to były wszelako procesy uboczne.

Gdzie jest wróg

Zachód padł tymczasem ofiarą swojego własnego dobrobytu, skrywanego za maską państwa socjalnego, która przesłoniła nasz wspólny wysiłek, wyrzeczenia ponoszone przez europejskie społeczeństwa na rzecz wspólnego bytu. Przy ogromnym dyferencjale nierówności dla milionów tych, którzy urodzili się na Południu i Wschodzie dobrobyt stworzył wrażenie, iż jest na wyciągnięcie ręki. Przeciwko Zachodowi nie występują jednak ci, których wypchnęła bieda i nadzieja na lepsze jutro, ale ci, którzy pozostali i nienawidząc ten magnes socjalno-konsumpcyjny naszej cywilizacji postanowili, że zniszczenie bezpieczeństwa zachodniego świata wyrówna wszystkie różnice. Wyrówna w dół. Jest to walka o czas.

Tymczasem my oszukujemy się. Po pierwsze konfuzja dotyczy strategii i zawiera się w pytaniu: „gdzie jest wróg?" powodując, że nasze bezpieczeństwo rwie się na strzępy. Po wtóre, ciągle działa ten sam mechanizm, jaki pojawił się 11 września 2001 roku – iluzja, że to się jeszcze nie dzieje u nas, że jesteśmy bezpieczni, bo akcja, jak w filmie rozgrywa się gdzie indziej--w Madrycie czy Londynie, ale jeszcze nie u nas, na prowincji, bo kto by tam chciał przyjść. Po trzecie, łatwo się oszukiwać, że w tej wojnie chodzi o to, żeby od czasu do czasu, bez widocznego powodu, zabić kilkaset osób. Tymczasem prawdziwą stawką jest rodzina, jako miejsce, w którym kształtuje się wolna osobowość; jest młodzież i jej szansa na stabilność życiową; jest prawo do samodzielnego ukształtowania swojego poglądu (jak w książce „Imię Róży" Umberto Ecco). Prawdziwą stawką jest możliwość swobodnego przepływu kapitału, swobodnego transportu towarów przez morza i kontynenty, swobody wyboru własnego losu; jest państwo prawa w odróżnieniu od prawa śmierci; jest możliwość życia w wielkich miastach, które potęgują nasze możliwości działania. Gdy zostaniemy zredukowani do życia w rozproszeniu, w imię bezpieczeństwa, stracimy siłę rozwoju.

Ideologia walki z Zachodem, to nie tylko propozycja ustanowienia szariatu na terenach kontrolowanych przez odrodzony po tysiącleciu ósmy Kalifat; to także, według szejka al-Adnaniego szerokie stosowanie egzekucji w formie ukrzyżowania, ścięcia i ukamienowania oraz wyrafinowanych tortur, to także wyzwolenie arbitralnych form wymierzania prawa przez amputacje, a w końcu przez podejmowanie działań przeciwko niewiernym poza granicami Kalifatu. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego Kalifat nie uznaje żadnych granic i nie respektuje żadnych traktatów, a ze względów na doktrynę wiary państwo Kalifa nie uzna nigdy żadnych form międzynarodowego arbitrażu ani zrzeszenia się. Przenosi to system państwa i prawa do epoki sprzed Pokoju Westfalskiego. Ustanowienie niewolnictwa, w tym niewola kobiet, nie tylko proponowana ale praktykowana już w odniesieniu do jazydów nie jest odległym planem, ale sposobem na natychmiastową pacyfikację podbijanych populacji.

Nie jest to wojna islamu z chrześcijaństwem, lecz wojna cywilizacji średniowiecza z cywilizacją dwudziestego pierwszego wieku, co trafnie przewidział Huntington. Nasza wizja zasadza się na koncepcji bezpieczeństwa, rozumianego nie jako subiektywna i zmienna potrzeba, ale jako uniwersalne prawo człowieka, jako fundament rozwoju społecznego, gwarancja przewidywalności życia społecznego i ciągłości bytów narodowych. Unia Europejska stworzyła, przejściowe zapewne, wrażenie słabości elementów kultury narodowej. Dekonsolidacja kultur narodowych na Zachodzie i rekonsolidacja kultur narodowych na Wschodzie, także w obliczu powstającej różnicy potencjału demograficznego stworzyła oczekiwanie na to, że Zachód da się wciągnąć w nową wyprawę krzyżową i poniesie klęskę w idealizowanej bitwie o Dabiq. Potem świat powróci do średniowiecza.

Na razie jednak jesteśmy świadkami przeniesienia wojny na teren świata Zachodu. Jest zapewne tylko kwestią czasu gdy pojawią się nowe formy ataku, w tym przy użyciu środków masowego rażenia. Panika na ulicach, panika na rynkach, panika w domach. Wielokrotnie w analizach politycznych podkreśla się, że pojawienie się wroga działa jak cement społeczny, że zwiększa legitymizację władzy. Nikt dzisiaj w Europie, na Zachodzie, nie ma złudzenia co do tego, czy zagrożenie istnieje, natomiast brak nam jest instrumentów jego identyfikacji. I instrumentów działania. Terror nie jest odpowiedzią na terror. Inwigilacja własnych społeczeństw nie jest odpowiedzią na rozproszone zagrożenie.

Mechanizmy resentymentu

Jedynym aktorem, który jest w stanie zamknąć możliwości penetracji wroga jest społeczeństwo. Nasze bezpieczeństwo zasadza się na istnieniu sieci (networków) zaufania. To one powodują, że możemy na siebie wzajemnie liczyć, że sobie wierzymy, ze sobą rozmawiamy, że podejmujemy długofalowe przedsięwzięcia życiowe takie jak budowa domu, prokreacja, wybór zawodu. Celem ataków na zachodni świat jest erozja tych sieci zaufania, wzbudzenie w ludziach obaw, nieufności, wycofania. Rządy państw nie są w stanie rozwiązać za nas problemu zagrożenia bezpieczeństwa, groźby jego dewaluacji jako zasobu. W obronie zasobów (a są nimi także środowisko, energia, miasta, kobiety i dzieci, miejsca pracy, ale także nasza historia i tożsamość) mogą stanąć jedynie sami ludzie, zacieśniając oczka społecznych sieci tak, by nie była możliwa ich penetracja.

Ale by to osiągnąć musimy zatrzymać deficyt i erozję obywatelstwa, umożliwić przenośną (portable) formę interfejsu ze społeczeństwem obywatelskim, zmniejszyć lub zlikwidować walkę klasową zachodzącą na uniwersytetach, głównie prywatnych, których neo-liberalne, neo-biznesowe instytucje powielają i pogłębiają disadvantage studentów-klientów oraz zmniejszyć skalę wyłączenia (exclusion) produkowanych przez system obywateli drugiej kategorii. Przy takiej skali imigracji, jaką obserwujemy od jesieni konieczne jest uruchomienie pozytywnych mechanizmów zasysania do zawodów i mobilności społecznej, po to by nie trzeba było za jakiś czas ponosić kosztów przegranej wojny klasowej. Celem skoordynowanych ataków prowadzonych ze Wschodu jest zdekompletowanie struktury społecznej, powiększenie przedziałów klasowych, zmniejszenie szansy generacyjnego sukcesu w zachodnim społeczeństwie poprzez swoistą, reakcyjną i wzbudzoną immunizację przybyszów na awans społeczny. Oczekiwanie udziału w systemie rozdawnictwa społecznego, jako efektu redystrybucji dochodu wypracowanego przez niewielką, pracującą część populacji tworzyć będzie dodatkowe napięcia. Rozpadająca się struktura w naturalny sposób wyzwoli energię, w znacznej swej mierze negatywną, skierowaną na rozmontowanie sieci zaufania poprzez mechanizmy resentymentu.

Autor jest profesorem socjologii i dyplomatą, obecnie – ambasadorem RP w Portugalii. Artykuł wyraża jego osobiste poglądy. W roku 1992 opublikował książkę „Religious Fundamentalism East and West"

Zły to stróż majątku, który wierzy, iż nie ma na świecie złodziei. Zły to stróż bezpieczeństwa, który wierzy, iż bezpieczeństwo jest powszechną, ogólnie odczuwaną ludzką potrzebą. Zły to stróż prawa, który uważa, iż prawo do bezpieczeństwa będzie uniwersalnie respektowane począwszy od momentu, gdy zostanie ono sformułowane przez którąkolwiek społeczność. Zły to adwokat, który uważa, iż prawo stoi w naturalny sposób nad bezprawiem. Proklamacja wiary w dobro nie czyni ludzi dobrymi, podobnie jak wskazanie na pewien typ organizacji życia społecznego nie czyni tej organizacji życia ani bardziej powszechnie uznawaną, ani bardziej efektywną, ani bardziej stabilną. Nasza wiara w to, że nasze wartości uczyniły świat lepszym podlega właśnie testowi rzeczywistości.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Co wpycha nas na głęboką europejską prowincję?
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Sędzia Tomasz Szmydt jak szpieg Stirlitz? Bzdura
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: XI Jinping w Europie. Nasz kontynent staje się poligonem zewnętrznych potęg
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Prawdziwy wybór Polaków, czyli państwo niepoważne lub nieprzyzwoite
Opinie polityczno - społeczne
Przemysław Prekiel: PiS znowu wygra? Od Donalda Tuska i sił proeuropejskich należy wymagać więcej