To szokujące, ale taka jest prawda – koszt działalności dworu Andrzeja Dudy tylko w tym roku to 270 milionów złotych, a wszystkie wydatki budżetu Wielkiej Brytanii na utrzymanie Windsorów wynoszą około 100 milionów funtów. Jednak rodzina królewska po części zarabia na siebie – stanowiąc o miękkiej sile swojego państwa, zachęcając do wizyt w Londynie, do kupowania gadżetów z nią związanych itp. Jaki jednak pożytek mają z działalności kancelarii swego prezydenta Polacy – nie sposób odgadnąć.
Czytaj więcej
Rząd Donalda Tuska ma prawo do wysyłania ambasadorów według własnego uznania. Pytanie jednak, czy...
Nijakość współpracowników prezydenta
Z Belwederu nie wychodzą prawie żadne inicjatywy polityczne – projekty ustaw, które przez dziewięć lat skierował do parlamentu Duda można policzyć na palcach jednej dłoni. Nie odbywają się tam ważne spotkania i narady. Miejsce to nie jest istotnym elementem debaty publicznej czy wykuwania się pomysłów na Polskę. To raczej scenografia, na tle której jej lokator odgrywa (przed innymi, ale przede wszystkim przed sobą) rolę głowy państwa. Ta tragifarsa kosztuje nas wszystkich co roku mniej więcej ćwierć miliarda złotych.
Przygnębiający jest także skład kancelarii – to zestaw całkowicie przeciętnych osób, o ograniczonych horyzontach i takich umiejętnościach. Czy ktoś spoza grona specjalistów potrafi wymienić nazwisko (o dokonaniach nie mówiąc) jej szefowej? A jej zastępcy? Jednym z niewielu znanych sekretarzy stanu jest Jacek Siewiera – w miarę kompetentny, ale całkowicie przeciętny urzędnik, którego głównym zadaniem jest robienie surowej miny podczas wywiadów prasowych (a i to już wystarcza, by wyróżniał się na plus w zespole). Panowie Dera czy Kolarski są uosobieniem nijakości. Jedynym z kolei doradcą, który ma szersze horyzonty myślowe, jest prof. Andrzej Zybertowicz, ale akurat on zdaje się być zupełnie w tym towarzystwie zmarginalizowany. Zdecydowana większość wybijających się ludzi z niegdysiejszego otoczenia Dudy albo „poszła w ambasadory”, albo przeniosła się do Sejmu.
Andrzej Duda przez dwie kadencje odgrywał rolę prezydenta
Jednak najboleśniejszym dowodem na mizerię kancelarii głowy państwa jest Marcin Mastalerek, młody człowiek, który zaraz po studiach zaczął pracę w aparacie partyjnym PiS, a potem obijał się przez lata w firmach zależnych od państwa. Miał rację Mariusz Błaszczak, gdy po zaatakowaniu go przez prezydenckiego ministra (zresztą w charakterystycznym dla Mastalerka abominacyjnym stylu) zauważył, że ten 40-latek niczego na razie nie dokonał. Jego infantylne występy medialne, przedrzeźnianie innych polityków, miny i pozy, którymi epatuje swoich rozmówców – wszystko to sprawia wrażenie kontaktu z osobą całkowicie dziecinną i narcystyczną. Gdy ostatnio odsyłał Jarosława Kaczyńskiego do lektury „Małego księcia”, de facto kompromitował siebie, bo pokazał, jakie są jego lektury – nie Proust, nie Joyce, nie Houellebecq, lecz Saint-Exupéry. Oto jego inspiracje i horyzonty.