Na dzień przed pamiętnym dyplomatycznym wyjściem premiera Viktora Orbána z posiedzenia Rady Europejskiej (za sumę 10,2 mld euro), 12 grudnia minionego roku węgierski parlament 140 głosami posłów Fideszu, a po wyjściu z sali obrad 50 reprezentantów opozycji, przyjął ustawę „O obronie węgierskiej suwerenności”. Na jej mocy władza wykonawcza zagwarantowała sobie dalszą, praktycznie już nieograniczoną ingerencję w działalność podmiotów, które mniej lub bardziej otwarcie sprzeciwiają się rządzącym.
Czytaj więcej
Inaczej, niż miał do tej pory w zwyczaju, premier Węgier Viktor Orbán już u progu nadzwyczajnego...
Uzasadnienie nowego ustawodawstwa wyspecyfikowano już na samym wstępie ustawy. Stwierdzono, że „coraz częściej dochodzi do bezprawnego naruszania węgierskiej suwerenności” i oceniono, iż „różne organizacje międzynarodowe oraz osoby indywidualne usiłują narzucać w naszym kraju swoje interesy, sprzeczne z węgierskimi zasadami i interesami”.
Jak działać będzie nowy Urząd Ochrony Suwerenności
Cel też podano: nowa ustawa wchodzi w życie po to, aby „zapobiec ewentualnym manipulacjom lub dezinformacjom, które naruszałyby interesy suwerennego państwa”. Dlatego postanowiono z dniem 1 lutego 2024 r. powołać specjalny Urząd Ochrony Suwerenności (Szuverenitásvédelmi Hivatal). Jego szef jest powoływany na sześć lat, ma mieć uposażenie w wysokości 80 proc. szefa banku centralnego, a więc niemałe jak na urzędnika państwowego, a jego kandydaturę wskazał, jakże by inaczej, sam Viktor Orbán jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
Został nim 46-letni Tamás Lánczi, jeden z beneficjentów obecnego systemu, poprzednio szef wpływowych prorządowych think tanków oraz tygodnika „Figyelő”. 10 stycznia, zgodnie z zapisami ustawy, zaprzysiężono go w pałacu prezydenckim, a nominację odebrał z rąk pani prezydent Katalin Novák. Jego kadencja jest sześcioletnia, a głównym zadaniem kierowanego przezeń urzędu ma być doroczne sprawozdanie z jego prac, przedkładane do 30 czerwca.