Kiedy mieszkałem w Holandii cztery dekady temu, partie polityczne były mocno zakorzenione w środowisku lokalnym. Katolicy, protestanci, socjaliści i liberałowie chodzili do odrębnych szkół, grali w hokeja w „swoich” klubach i czytali „swoje” gazety. Partie miały odrębne kanały w telewizji publicznej, odrębne związki zawodowe, nawet uniwersytety. W liberalnym uniwersytecie w Leiden, gdzie pracowałem, nikt ode mnie nie wymagał deklaracji lojalności wobec wartości chrześcijańskich, jak to było na protestanckim uniwersytecie w Amsterdamie. W Amsterdamie był też uniwersytet kontrolowany przez komunistów, gdzie liberałów z Leiden nie zapraszano. Wiadomo było, jaki program każda z tych partii popiera, choć po wyborach trzeba było ciężko negocjować kompromis, by stworzyć nowy rząd.