Od traktatu w Mińsku w 2014 roku wiadomo było, że na tym się nie skończy. Kijów nie zamierzał wykonać traktatu, bo słusznie uważał go za początek rozbioru Ukrainy. Rosja specjalnie nie nalegała, bo słusznie doszła do wniosku, że moment na wojnę nie jest odpowiedni. Putin zajął Krym, co wprawiło w orgazm większość Rosji, w tym rzekomo liberalne elity, ale nie miał jeszcze dogranego układu z Chinami, które uważały, że za wcześnie na konfrontację z Zachodem.
Teraz jest inaczej. Chiny czują się tak pewnie, że wojna na Ukrainie jest im na rękę. To test na spójność Zachodu i próba generalna przed realizacją najważniejszego marzenia każdego przywódcy Chin – zajęciem Tajwanu. Putin sprawdza w praktyce, na ile Zachód zezwoli na likwidację „sztucznych państw”, czyli tych, które oderwały się od totalitarnych imperiów.
Wojna na Ukrainie, zwłaszcza długotrwała, wiąże też ręce Unii Europejskiej w sprawach ważnych dla Chin, czyli dziejących się na Pacyfiku. To dlatego Putin bez trudu podpisał z Chinami gigantyczny kontrakt na dostawy gazu zwiększający gwarantowane dochody o 100 mld dolarów, co w jakimś stopniu uodparnia Rosję na sankcje, zwłaszcza takie jak obecnie, czyli niezbyt poważne.
Sankcje zresztą będą impulsem do kolejnej próby odejścia od dolara jako waluty rozliczeniowej i budowania systemów finansowych niezależnych od Zachodu, tak jak zbudowano przy pomocy pożytecznych idiotów, czyli chciwych przedsiębiorców, ocenzurowany internet.
Czytaj więcej
Władimir Putin wydał rozkaz o rozpoczęciu operacji wojskowej na wschodniej Ukrainie.