W poniedziałek Narodowy Bank Polski ogłosił, że inflacja przyspiesza gwałtowniej, niż wcześniej przewidywano. Ale jest coś bardziej niepokojącego od faktu, że za te same produkty musimy płacić coraz więcej. Inflacja języka, słów i pojęć postępuje bowiem jeszcze szybciej. Żeby wywołać jakąkolwiek reakcję, zostać dostrzeżonym i usłyszanym, trzeba mówić coraz więcej i ostrzej.
Słowa mają coraz mniejszą wartość, bo jeśli byłoby inaczej, za wzywanie do publicznego batożenia mających odmienne zdanie w kwestii narodowego programu szczepień i nazywanie niezaszczepionych seryjnymi mordercami trzeba by ponieść jakikolwiek koszt. I z drugiej strony – twierdzenie, że szczepionki są bronią masowej zagłady, również powinno opiewać na jakąś kwotę.
Bo do tego tanga trzeba dwojga, a nasza debata jest obecnie napędzana przez sojusz ekstremizmów. Ci, którzy uważają, że wirus SARS-CoV-2 nie istnieje, jak tlenu potrzebują przekonanych, że mamy do czynienia z chorobą co najmniej tak samo groźną jak dżuma. Zwolennicy teorii o precyzyjnie zaplanowanym spisku na globalną skalę doskonale dogadują się ze zwolennikami tezy, że w tle pandemii w ogóle nie ma wielkiej polityki i nie mniejszych interesów. Jedni i drudzy mówią tym samym językiem, posługując się alfabetem strachu. Najsilniejszej z emocji, najmocniej przykuwającej uwagę. I najprecyzyjniej wypłukującej nasz język z rozsądku, relacje z gotowości do jakichkolwiek ustępstw, a politykę – z resztek poczucia wspólnoty.
Może Państwo też mają kogoś bliskiego, z kim od półtora roku nie potrafią się porozumieć. Pandemia sprawiła, że zaczęliście mówić innymi językami. Nie rozumiałem, o co chodzi, dopóki omal nie zerwałem znajomości z jednym z przyjaciół. Uratowało nas tylko to, że przyznaliśmy, iż obaj się boimy – choć każdy czego innego. Bo sferą, w której jest najmniej miejsca dla empatii, przestrzeni, by stanąć w cudzych butach, jest właśnie strach. Nie można poczuć ani zrozumieć cudzego lęku, zwłaszcza kiedy opanowuje nas własny. Od półtora roku każdy z nas „wybiera" któryś z kilku dostępnych na pandemicznym rynku, podejmuje decyzje kompletnie niezrozumiałe dla tego, kto wybrał inny produkt. A mój strach nie jest lepszy niż twój. Spróbujmy spojrzeć im w oczy. Razem.