W drabinkach turniejowych nie ma już nikogo z naszych tenisistów i tenisistek, za których moglibyśmy trzymać kciuki zarywając noce przed telewizorami. Doświadczamy tego dość często, śledząc corocznie „naszych” na kortach Melbourne Park. Siedzimy całe noce przed szklanymi ekranami, denerwując się, krzycząc, krytykując za przegrane punkty i niewykorzystane szanse, z przekonaniem, że na ich miejscu zrobilibyśmy to lepiej. Jednak jeśli ktoś z Państwa wziął choć raz w życiu rakietę do ręki i stanął na korcie, szybko pojął że ma do czynienia z trudnym wyzwaniem. Twierdzę bowiem że tenis to najtrudniejszy ze sportów. Wykluczając sporty ekstremalne w których za błąd możesz przypłacić życiem. Tenisista walcząc na korcie z przeciwnikiem, nie tylko musi sprostać uderzeniom rywala, które z prędkością pocisku lecą w jego stronę, ale też w ułamku sekundy musi przewidzieć następny ruch oponenta i przygotować odpowiedź, czyli zrobić tzw. kontrę. Dlatego tenis porównywany jest do szachów tylko w wersji ponaddźwiękowej. Na początku zawodnicy „badają się” wzrokiem, szukając wzajemnie swoich mocnych i słabych stron. Wraz ze sztabem trenerów przygotowują strategię na mecz, która tak naprawdę realizowana jest przez pierwszą godzinę pojedynku. Potem misterne plany „biorą w łeb.” Dlaczego? Nikt nie jest w stanie przewidzieć co wydarzy się w dalszej części meczu. Jak zareaguje zawodnik po drugiej stronie siatki na ustaloną taktykę. Czy wymyślone triki zadziałają na niekorzyść przeciwnika. A to dopiero początek problemów…
Pytacie dlaczego? Przecież w tenisie aby wygrać trzeba zdobyć około 160 punktów. Zgadza się, jednak nie chodzi tylko o punktację. Ten kto zgłębił tajniki tenisa wie, że na korcie ma dwóch przeciwników z którymi musi poradzić sobie w pojedynkę. Jednym z nich jest rywal w swojej rzeczywistej postaci; i tu przychodzą z pomocą godziny morderczych treningów, doskonale wyszlifowane uderzenia oraz zasób rad otrzymanych od trenera. Zawodnik stara się maksymalnie wykorzystać te elementy, ale nie jest zaprogramowaną maszyną, nie jest robotem. Jest istotą na którą ma wpływ szereg bodźców zewnętrznych, takich jak światło, hałas czy temperatura powietrza. Ponad to przeżywa całe spektrum emocji podczas rozgrywki meczowej. Jednym słowem, jest mnóstwo czynników wpływających na osobistą kondycję psychiczną zawodnika.
I tu dochodzę do sedna. Drugim przeciwnikiem okazujemy się my sami, a dokładnie nasza psychika. Reasumując, toczymy nie tylko pojedynek fizyczny, ale też walczymy ze swoimi lękami i obawami.
Powszechnie znanym zjawiskiem jest „strach przed wygraną” w potocznym języku zwany „heblem”. W tym stanie nasze ciało zachowuje się wbrew naszej woli. Podczas gry wymagamy od siebie płynnych i swobodnych ruchów pomagających w uzyskaniu perfekcyjnych uderzeń, a co za tym idzie, skuteczności. Tymczasem nasze ciało pod wpływem stresu usztywnia się wykonując ostre, niedobre pociągnięcia, które raczej przeszkadzają w osiągnięciu harmonii.
Oczywiście, ekipa współpracująca z zawodnikiem, przygotowuje go mentalnie na takie zagrożenia. Niektórzy radzą sobie lepiej, inni gorzej z tą „klątwą tenisową”.