W artykule „PiS obraża Niemcy" opublikowanym 6 grudnia 2021 r. na łamach „Rzeczpospolitej" zaniepokojeni autorzy napisali, że „w Berlinie mówi się o eskalacji". Przez analogię można odpowiedzieć: a w Warszawie mówi się, że „Rzeczpospolita" została kupiona przez firmę George'a Sorosa i teraz dopiero będzie eskalacja...
Czytaj więcej
Popierana przez ministerstwo akcja drastycznie szkodzi interesom Polski – bronią swojego tekstu dziennikarze „Rz".
Nie będę oceniać, czy warto poświęcać szpalty niegdyś poważanego tytułu prasowego na wiadomości nazywane „szmerem ulicy", bez podania kto w Berlinie i co dokładnie powiedział, w jakich okolicznościach, do kogo i czy zostało to potwierdzone w odpowiedniej liczbie źródeł. W miejsce takich detali, z troską pochylacie się Panowie Redaktorzy nad samopoczuciem Niemców wzywających „do zaprzestania kampanii, ale bez skutku" . Szkoda, że nie znaleźliście Panowie na tyle empatii, by wspomnieć o tym, jak czują się Polacy, którzy bez skutku czekają odpowiedzi na pytania od lat zadawane Niemcom. O prawa polskiej mniejszości w Niemczech (w tym naszego, polonijnego, majątku zagrabionego przez III Rzeszę), o zwrot zrabowanych dzieł sztuki, o reparacje wojenne... I nie zapytaliście „w Berlinie", dlaczego przez trzy lata rząd niemiecki, wbrew swoim deklaracjom z listopada 2018 r., nie zdecydował się na opublikowanie w niemieckiej prasie wspólnego apelu ministrów kultury obu państw w sprawie utraconych przez Polskę w wyniku II wojny światowej dóbr kultury. Czyżby w redakcji nastąpiła relokacja troski, skoro zabiegi polskiego ministra kultury i polskiej dyplomacji w tej kwestii potrafił przykryć powszechnie potępiony, jednostkowy akt prowokacji, jakim było spalenie niemieckiej flagi.
Ale zostawmy niewiadome oraz to, o czym się mówi w którym mieście. Skupmy się na faktach.
1. Plakaty Wojciecha Korkucia nie powstały z inicjatywy władz ani na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, na co autor tekstu zresztą wskazuje, cytując wypowiedź rzecznik resortu oraz precyzyjnie podając nazwę Instytutu, którego władze są autonomiczne w podejmowaniu decyzji o przyznawaniu dotacji. Dziwi zatem sformułowanie o bezprecedensowym działaniu władz oraz insynuowanie, jakoby mocodawcą był minister kultury.