Opozycja znajduje się w paradoksalnej sytuacji – im bardziej podkreśla bowiem autorytaryzm władzy i jej dyktatorskie zapędy, im gwałtowniej zapewnia o tym, że jest ona gotowa uderzyć w każdego obywatela i odebrać mu wszelakie wolności, im głośniej przekonuje, że z jej strony grozi każdemu z nas niebezpieczeństwo naruszenia naszych swobód, tym skuteczniej utrwala w wyborcach postawy bierności, apatii i strachu przed PiS oraz instytucjami, które obsadziło ono swoimi ludźmi. W zwykłych ludziach utrwala się bowiem przekonanie, że z tak groźnym rządem lepiej nie zaczynać i rozsądniej jest się z nim jakoś ułożyć i żyć bez niepotrzebnych kłopotów.
Wspólne picie wódki
Ten psychologiczny mechanizm społecznego konformizmu może budzić odrazę, ale jest przecież wytłumaczalny na poziomie zachowań jednostki (badam to swoich książkach zajmujących się aplikacją narzędzi neurobiologicznych do analizy polityki). Po co stawać się otwartym przeciwnikiem czegoś niebezpiecznego, a w dodatku potężnego? Racjonalne ewolucyjnie było zawsze w takich wypadkach znalezienie jakiegoś modus vivendi z tego typu „lewiatanem", postawa przeciwna narażała bowiem na niebezpieczeństwa i utratę majątku, zdrowia, a nawet życia. Takiemu myśleniu można zarzucić niedostatki moralne, ale na pewno nie błędy na poziomie trafnego rozpoznawania rzeczywistości. Dlatego właśnie im bardziej utrwalony będzie w oczach elektoratu obraz pisowskiej władzy jako omnipotentnej oraz groźnej, tym trudniej przyjdzie opozycji mobilizować swoich zwolenników do oporu przeciwko niej. Oczywiście, znajdą się tacy (i to w niemałej liczbie), którzy bez względu na konsekwencje będą stawać do konfrontacji z rządem i jego niedemokratycznymi praktykami, ale nie należy się spodziewać, że będzie ich większość. Bo większość, jak zawsze w historii, chce przetrwać, przeżyć, zadbać o dobro swoje i swojej rodziny. Jak brutalnie ujął to Zbigniew Herbert w swoim wierszu „Pan Cogito o postawie wyprostowanej", w mieście, które nie chce się bronić i w którym wybuchła nagła epidemia instynktu zachowawczego, panuje to co zwykle: „handel i kopulacja".
Czytaj więcej
Donald Tusk zgarnął zaliczkę za mocny powrót do krajowej polityki, ale już widać, że euforia nie będzie trwać wiecznie. Co było w ostatnim czasie największym sukcesem starego-nowego lidera Platformy Obywatelskiej? I drugie, ważniejsze pytanie: co będzie dla niego najtrudniejszym wyzwaniem w nadchodzących miesiącach?
To właśnie ów paradoks opozycji – im silniej krzyczy o dyktaturze PiS, tym bardziej ją utrwala. Zwłaszcza że ludzie widzą, iż w owym autorytaryzmie sami politycy opozycji mają się wcale nieźle – podwyższają sobie uposażenia, pijają wódeczkę z przedstawicielami „reżimu", w czasach protestów społecznych i masowych marszów wyjeżdżają na zagraniczne wakacje. W umysłach wyborców postaje zatem wcale nie najgłupsze pytanie: po co mam się narażać niebezpiecznej i wszechmocnej władzy, jeśli może ona mnie zniszczyć i pozbawić tego, co mam? Szczególnie że w tym samym czasie politycy, którzy rzekomo mają bronić moich praw, fraternizują się z ową władzą i dobrze sobie żyją.
Gang Olsena
Co zatem mają zrobić partie opozycyjne? Przecież nie mogą zrezygnować z narracji, którą prowadzą od 2015 roku i która, co trzeba podkreślić, nie jest nieprawdziwa. Bo zarzuty o łamanie demokracji i reguł praworządności, autorytarne działania, dyktatorskie zapędy w wykonaniu PiS nie są bezpodstawne. To wszystko dzieje się przecież na naszych oczach, a w okresie kryzysu uchodźczego na naszej wschodniej granicy przybrało jeszcze na sile. Zatem całkowite odejście od tej narracji byłoby pozbawione sensu. Ale musi być uzupełnione, a może nawet zdominowane, przez inne – zasadzające się na czymś dokładnie odwrotnym.