11 lat od katastrofy smoleńskiej to dużo czy mało? Wystarczająco, żeby powstało wybitne dzieło pokazujące jedną z największych polskich traum czy może mamy czekać do momentu, aż emocje wygasną? Choć możliwe jest przecież, że nie wygasną nigdy, jak w  USA w związku z zabójstwem prezydenta Kennedy'ego. Ten temat wciąż wraca w amerykańskiej literaturze i kinie, mimo że minęło już pół wieku. Dzieł poświęconych tej sprawie powstało mnóstwo z filmem Olivera Stone'a i powieścią Stephena Kinga na czele.

Zresztą i u nas literatury inspirowanej katastrofą jest sporo. Bez szczególnych sukcesów artystycznych czy komercyjnych. Może to dlatego, że autorzy w większości nie ukrywali swoich poglądów (co do zasady raczej bliskich prawicy, z wyjątkiem Janusza Andermana, u niego jest akurat wprost odwrotnie), a może z innych powodów.

Wracam do tematu w związku z ostatnim zamieszaniem wokół filmu „Smoleńsk". Obraz Antoniego Krauzego przez chwilę był w amerykańskim serwisie IMDB najgorszym filmem świata, a stało się tak prawdopodobnie dlatego, że do głosowania przeciwko niemu zachęcił tygodnik „Nie". Staram się takich słów nie używać, ale każdy, kto w to pismo wdepnął, wie, że to dziennikarski ściek. Nie może być zresztą inaczej, skoro stoi za nim tak obrzydliwa postać jak Jerzy Urban. Tak oto wojna polsko-polska na chwilę przeniosła się za ocean. Dziś „Smoleńsk" na dnie rankingu już nie jest, bo, mimo wszystko, na to nie zasługuje. Trudno nazwać ten film udanym, ale doprawdy znajdzie się w historii kina sporo gorszych.

Ale to właśnie przypomniało, że wybitnego dzieła o katastrofie smoleńskiej wciąż się nie doczekaliśmy. A przecież np. narodziny niepodległej Polski już po sześciu latach doczekały się swojego „Przedwiośnia", tyle samo czekali Amerykanie na wybitną powieść o zamachach na WTC. Mam na myśli „Spadając" Dona DeLillo, a jeszcze wcześniej było udane „Strasznie głośno, niesamowicie blisko" Jonathana Safrana Foera (które dziesięć lat temu doczekało się ekranizacji). O co więc chodzi? Czyżby wybitnych artystów ominęła smoleńska trauma? Nie. Sądzę raczej, że oni się po prostu boją. Nie ma chyba dla kariery polskiego twórcy nic groźniejszego, niż być uznanym za wyznawcę religii smoleńskiej.

Autor jest publicystą, scenarzystą, satyrykiem