Nie zwalniajmy ludzi z odpowiedzialności

Czemu rząd deklaruje hojną pomoc z budżetu akurat dla ofiar ostatniej klęski żywiołowej? Czy jeśli wiatr zerwie gdzieś jeden dach, właściciel będzie mógł się zgłosić do wicepremiera Schetyny z prośbą o pokrycie 100 procent strat? – zastanawia się publicysta

Publikacja: 22.08.2008 01:25

Nie zwalniajmy ludzi z odpowiedzialności

Foto: Rzeczpospolita

Rząd zapowiedział, że poszkodowanym w ostatnich klęskach żywiołowych zrekompensuje 100 procent strat. Podważanie zasadności tego pozornie szlachetnego gestu – i innych podobnych – może się wydawać małostkowym brakiem wrażliwości, ale zrobić to wreszcie trzeba, bo problem jest głębszy, niż się wydaje.

Rząd Donalda Tuska nie jest pierwszym, który reaguje w ten sposób. W podobnych sytuacjach gabinet PiS zachowywał się identycznie – by przypomnieć tylko deklarowaną pomoc po zawaleniu się hali Targów Katowickich, po katastrofie w kopalni Halemba albo po wypadku autokaru z polskimi pielgrzymami pod Grenoble (wypłaty miały wtedy wynieść od 25 do aż 150 tys. zł). Niby wszystko jest w porządku – ludziom trzeba przecież pomagać. Ale czy na pewno powinien to robić rząd, po prostu rozdając publiczne pieniądze? I dlaczego akurat ofiarom tamtych, a nie innych katastrof?

Wśród ofiar każdej ze wspomnianych tragedii były osoby ubezpieczone oraz takie, które o ubezpieczenie nie zadbały lub uznały je za nieopłacalne. Jednak każda decyzja rządu o hurtowej pomocy dla wszystkich ofiar jakiejś katastrofy – w tym dla nieubezpieczonych – jest dla tych bardziej zapobiegliwych wyraźnym sygnałem: jesteście frajerami. Nawet gdybyście nie mieli ubezpieczenia, rząd by wam pomógł. Więc – jak brzmiało hasło w jednej z pamiętnych reklam – po co przepłacać?

W ekonomii istnieje pojęcie „moral hazard”. To zjawisko dotyczące państw, na ogół ubogich, którym w geście międzynarodowej dobroci, często pod presją moralnego szantażu ze strony gwiazd w rodzaju Boba Geldofa czy Bono, umarza się zagraniczne zadłużenie i obsypuje pomocą w razie problemów. Ekonomiści stwierdzili, że w takich krajach nikła jest motywacja, aby naprawić samemu swój system finansów i unikać gospodarczych zapaści przez ostrożną politykę fiskalną i monetarną. Po co, skoro w razie czego świat i tak pospieszy z pomocą?

Dokładnie to samo dotyczy takich sytuacji jak ostatnie spustoszenia wywołane przez burze i huragany. Ubezpieczeni dostają sygnał, że są głupi, bo wywalili w błoto pieniądze na składki. Nieubezpieczeni tracą motywację, aby ubezpieczyć się w przyszłości lub w inny sposób zapobiegać nieszczęściom – np. przenieść dom zalany przez wodę dalej od rzeki albo wybudować solidniejsze domostwo niż zniszczone przez wichurę.

Rozdawanie pieniędzy wszystkim ofiarom kataklizmów to metoda najprostsza, bo zapewniająca szybką obecność w mediach i wymagająca najmniej wysiłku

Naturalne jest, że rządy przyznające się do socjalistycznej inklinacji są bardziej skłonne zdejmować z ludzi odpowiedzialność za ich decyzje – bo do tego właśnie sprowadza się hojna pomoc państwa. To jeden z punktów lewicowej ideologii: człowiek odpowiada za swoją sytuację i konsekwencje własnych wyborów w ograniczonym stopniu lub wcale. Można się z tym nie zgadzać, ale przynajmniej jest to spójne z głoszonymi przez te rządy poglądami.

Tak było w przypadku gabinetu Jarosława Kaczyńskiego, który w sferze socjalnej był rządem mocno lewicującym. Zaskakujące jest jednak, jeśli takie samo podejście prezentuje rząd Donalda Tuska przedstawiający się jako liberalny, a zatem teoretycznie podkreślający związek między ludzkimi decyzjami a ich skutkami. Prawdopodobnie ponurym memento dla wszystkich rządzących stały się słynne słowa premiera Cimoszewicza po powodzi w 1997 r.: „Trzeba się było ubezpieczyć”, które pogrzebały szansę SLD na zwycięstwo w wyborach. Słowa, dodajmy, ze wszech miar trafne.

Tyle że nastroje i oceny od tamtego czasu się zmieniły. Interesujące badanie opinii publicznej, opublikowane kilka dni temu w „Rzeczpospolitej”, pokazuje ciekawą tendencję. Polacy są zwolennikami państwowej pomocy dla poszkodowanych, ale niewielu (tylko 17 proc.) uznaje, że ta pomoc powinna dotyczyć także tych, którzy się nie ubezpieczyli. Władza jednak robi swoje.

A przecież form pomocy państwa ofiarom może być wiele. Rozdawanie wszystkim pieniędzy to metoda najprostsza, zapewniająca szybką obecność w mediach i wymagająca najmniej wysiłku. Poszkodowani często zaś oczekiwaliby raczej ułatwień w kontaktach z lokalnymi władzami, transportu, łączności.

Ciekawe też, że żaden z rządów nie proponował nieubezpieczonym form zwrotnej pomocy finansowej, takich jak nieoprocentowane pożyczki albo państwowe gwarancje dla kredytów udzielanych na komercyjnych zasadach. Prawdopodobnie wymagałoby to zbyt wielkiego zachodu ze strony urzędników, a politykom nie przyniosłoby łatwego poklasku.

Jest i druga wątpliwość związana z pomocą państwa dla ofiar katastrof i klęsk. Zawiera się ona w pytaniu, dlaczego państwo decyduje się pomagać akurat tym, a nie innym ofiarom. Dlaczego decydującym czynnikiem ma być masowość strat i nagromadzenie ofiar? Takie głosy, choć nieśmiałe, podniosły się po pamiętnej katastrofie autokarowej we Francji. Na forach internetowych pojawiły się wtedy pytania, czemu premier i prezydent oferują pieniądze rodzinom zabitych pod Grenoble, a nie rodzinom ofiar dziesiątków wypadków drogowych, które każdego tygodnia zdarzają się w Polsce. Nikt jednak nie odważył się zadać tego pytania publicznie.

Podobnie można spytać dziś: czemu rząd deklaruje hojną pomoc z budżetu akurat dla ofiar ostatniej klęski żywiołowej? Czy jeśli spali się pojedynczy dom albo wiatr zerwie gdzieś jeden dach, właściciel może się zgłosić do wicepremiera Schetyny z prośbą o pokrycie 100 procent strat? W czym gorszy jest pojedynczy poszkodowany od poszkodowanego w większej grupie?

Nieoficjalnie wiadomo, dlaczego nigdy od żadnego przedstawiciela władz nie usłyszeliśmy wyjaśnienia tej wątpliwości. Musiałoby to bowiem oznaczać przyznanie się do hipokryzji, będącej zresztą immanentną cechą praktycznej polityki. Rzecz w tym, że tylko zmasowana klęska lub katastrofa przyciąga uwagę mediów, a więc stwarza oczekiwanie reakcji ze strony władz. Tylko gdy zginie naraz 20 osób, premier czy prezydent mogą się pokazać. Śmierć jednej, nawet czteroosobowej rodziny w wypadku samochodowym albo jeden spalony dom takiej okazji nie stwarza.

To wyjaśnienie faktyczne. Jednak politycy dysponują publicznymi, a nie prywatnymi pieniędzmi i dlatego takie wytłumaczenie nie wystarcza. Na dobrą sprawę rodzina ofiary pojedynczego wypadku drogowego albo właściciel zniszczonego domu mogliby wytoczyć Skarbowi Państwa proces, domagając się – zgodnie z konstytucją – równego traktowania.

Tam, gdzie w grę wchodzą kwestie tak ważne jak dysponowanie pieniędzmi podatników i równe traktowanie obywateli, powinny obowiązywać maksymalnie czytelne zasady. Takich zasad dzisiaj nie ma, a pomoc rządu czy prezydenta jest udzielana na czysto uznaniowych zasadach, zwalniając ludzi z odpowiedzialności, wyróżniając jednych i dyskryminując innych, którzy mieli tego pecha, że nieszczęście przydarzyło im się w odosobnieniu. Można odnieść wrażenie, że próby dyskusji na ten temat były dotąd tłumione z powodu tabu ludzkiej krzywdy. Może czas spojrzeć na sprawę krytycznie?

Autor jest publicystą dziennika „Fakt”

Rząd zapowiedział, że poszkodowanym w ostatnich klęskach żywiołowych zrekompensuje 100 procent strat. Podważanie zasadności tego pozornie szlachetnego gestu – i innych podobnych – może się wydawać małostkowym brakiem wrażliwości, ale zrobić to wreszcie trzeba, bo problem jest głębszy, niż się wydaje.

Rząd Donalda Tuska nie jest pierwszym, który reaguje w ten sposób. W podobnych sytuacjach gabinet PiS zachowywał się identycznie – by przypomnieć tylko deklarowaną pomoc po zawaleniu się hali Targów Katowickich, po katastrofie w kopalni Halemba albo po wypadku autokaru z polskimi pielgrzymami pod Grenoble (wypłaty miały wtedy wynieść od 25 do aż 150 tys. zł). Niby wszystko jest w porządku – ludziom trzeba przecież pomagać. Ale czy na pewno powinien to robić rząd, po prostu rozdając publiczne pieniądze? I dlaczego akurat ofiarom tamtych, a nie innych katastrof?

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?