Jak opisać człowieka zupełnie przeciętnego? „Z twarzy podobny zupełnie do nikogo". Dla mnie opis doskonały. Jak skompromitować wazeliniarza? Zaśpiewać mu „łubu dubu łubu dubu niech żyje nam prezes naszego klubu". I jeszcze nazwać „Jarząbkiem, trenerem drugiej klasy". Jak opisać zawirowania polityczne? „Słuszną linię ma nasza partia". A ustawkę? „Przechodziliśmy z tragarzami". A może wyprawa do stolicy Anglii? „Nie ma takiego miasta Lądyn. Jest tylko Lądek, Lądek-Zdrój". Coś o telewizji? „Jest prawda czasu i prawda ekranu, prawda?". O prawach natury? „Jak jest zima to musi być zimno. Takie jest odwieczne prawo natury". Poza tym, jak wiadomo, „klient w krawacie jest mniej awanturujący się", a absurdalna rzeczywistość, w jakiej żyjemy, to „miś na skalę naszych możliwości". Cytatami z „Misia" można by wypełnić kilka felietonów, bo przecież znamy je na pamięć, mimo że od premiery filmu Stanisława Barei mija właśnie 40 lat.
Kto by pomyślał, że to właśnie reżyser ignorowany przez krytykę i zwalczany przez władzę, którym pogardzało własne środowisko, okaże się po latach najważniejszym portrecistą komunizmu? Większości „ważnych" filmów z tamtej epoki, napuszonych i sierioznych, nie da się dziś oglądać. Tymczasem Bareja, jako kronikarz tamtych czasów, z każdym rokiem zyskuje. Może dlatego, że wolał bawić, niż nauczać?
Niesamowite efekty przyniosło jego spotkanie ze Stanisławem Tymem. Koniunkcja planet sprawiła, że mieli świetny temat (jest nim oczywiście komunizm), a przy tym obaj byli wtedy w szczycie twórczych możliwości. Czuć w ich wspólnych dialogach, że próbowali się prześcignąć, kto wymyśli lepszą pointę sceny. W efekcie wszystkie są świetne. Choć mamy kilku wybitnych twórców komedii (Sylwester Chęciński, Juliusz Machulski), to tylko duetowi Tym–Bareja udało się wykreować własny idiom. Niepodrabialny, absurdalny, zabawny i bardzo polski. Tworzyli go w kilku filmach („Brunet wieczorową porą", „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?"), ale w „Misiu" osiągnęli doskonałość. To dlatego mówi się dziś o rozmaitych sytuacjach, że to „zupełny Bareja", „czysty Bareja" albo po prostu „Bareja". To bardzo gorzkie zwycięstwo artysty, bo odniesione po śmierci. Ale jak mówił sam reżyser w niezwykłym wywiadzie z Jackiem Federowiczem: „każdy film przypłacam jedną chorobą i jakoś mi się to opłaci".
Autor jest publicystą, scenarzystą, satyrykiem.