Jeszcze półtora miesiąca temu zdawało się, że to jego ostatnie miesiące jako szefa SLD. Wystartował z 3 – 4-procentowym poparciem i niewiele wskazywało na to, że zdobędzie dużo więcej. Kilkunastoprocentowy wynik (jeśli w exit polls nie będzie znaczącego błędu) nie jest wielkim sukcesem lewicy, patrząc z historycznej perspektywy, można nawet powiedzieć, że to wynik słaby, ale w roku 2010 niewątpliwie to sukces. Grzegorz Napieralski uratował swoją polityczną pozycję.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/janke/2010/06/20/napieralski-chwilowo-uratowany/] skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Szefa SLD trudno będzie teraz obalić. Nawet jeśli jego przeciwnikami są takie tuzy lewicy, jak Ryszard Kalisz, Katarzyna Piekarska, Wojciech Olejniczak czy Krzysztof Janik. Oraz Aleksander Kwaśniewski i Bartosz Arłukowicz, którzy – formalnie – nie są członkami Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Za to aparat partyjny na pewno jest Napieralskiemu wdzięczny za podciągnięcie wyniku wyborczego o dobrych parę punktów procentowych. Bo oznacza to, że partia w następnych wyborach parlamentarnych i samorządowych ma jakieś szanse. Że może zdobyć sporo miejsc w radach miejskich, sejmikach i parlamencie i próbować wchodzić w koalicje, które przyniosą dalsze stołki do obsadzenia. SLD żyje. Przynajmniej na razie.
Ale czy rzeczywiście Sojusz w obecnym kształcie ma perspektywy? Na przetrwanie może tak, ale będzie to oznaczać raczej wegetację w okolicach 10 procent poparcia. Dopóki nie powstanie nowa formacja lewicowa albo SLD nie otworzy się na nowe środowiska i nie znajdzie nowej formuły i języka politycznego, będzie to ciągle dogorywająca partia rodem z poprzedniej epoki. Nawet z obecnym młodym liderem.