Dobrze im tak!

Najbardziej dynamiczna, myśląca i wymagająca część polskiego elektoratu nie chciała dać satysfakcji zwycięstwa w pierwszej turze kandydatowi Platformy

Publikacja: 21.06.2010 22:08

Dobrze im tak!

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/21/mariusz-ziomecki-dobrze-im-tak/]na blogu[/link][/b]

Platforma ma, na co zasłużyła. Zamiast zwycięstwa w pierwszej turze, o którym głośno roił sztab, a nawet (co za nieostrożność!) sam kandydat, partia rządząca dostała kubeł zimnej wody na głowę. Pięcioprocentowa zaledwie przewaga Bronisława Komorowskiego nad Jarosławem Kaczyńskim oznacza, że ten drugi faktycznie może mieć prezydenturę w zasięgu ręki.

[srodtytul]Jak skąpiec w skarbcu [/srodtytul]

Moim zdaniem, i tu chyba różnię się z większością komentatorów, stało się tak w wyniku buntu młodych wyborców Platformy – tych, którzy zapewnili jej miażdżące zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2007 roku. Liczbowe wyniki pokazują wyraźnie, że młodzi, nowocześnie myślący wyborcy przerzucili w pierwszej turze swoje głosy na Grzegorza Napieralskiego.

To właśnie jest te 10 procent głosów, których zabrakło Komorowskiemu, a które niespodziewanie znalazły się na koncie kandydata lewicy. Dlaczego tak zrobili? Moja hipoteza jest oczywista: by dać wyraz złości, frustracji i dezaprobacie, zarówno w stosunku do kampanii prowadzonej przez obie główne partie, pustej i w istocie skandalicznej, która obraziła inteligencję wykształconych obywateli, jak i generalnego bilansu dwuletnich rządów Platformy Obywatelskiej.

Gdy rozwiały się wreszcie piarowskie dymy, okazało się bowiem, że rząd Donalda Tuska nie zrobił wiele dla ambitnych, proeuropejskich, wykształconych i przedsiębiorczych Polaków, którzy wynieśli go do władzy. Pozornie sprawna, liberalna, technokratyczna ekipa przyniosła gigantyczne rozczarowanie. Tusk zachwycony wysokimi wskaźnikami poparcia biernie siedział na swoim mandacie od wyborców, jak skąpiec skarbu zazdrośnie strzegł kapitału politycznego i w końcu nie zainwestował go w nic.

Komorowski jest pierwszym w PO, który płaci za to cenę. Osobiste niedociągnięcia marszałka Sejmu, jak: anachroniczny wizerunek, liczne potknięcia czy brak charyzmy, moim zdaniem nie odegrały kluczowej roli w niedzielnym głosowaniu. Najbardziej dynamiczna, myśląca i wymagająca część polskiego elektoratu po prostu nie chciała dać satysfakcji zwycięstwa w pierwszej turze kandydatowi PO.

Co ci zbuntowani wyborcy zrobią w turze drugiej, nie jest chyba do końca przesądzone. Gdybym był Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem, to na nich właśnie, nie na wątpliwej licytacji z PiS o względy lewicy, skupiłbym teraz całą uwagę.

[srodtytul]Wracają wyborcy [/srodtytul]

Dinozaury SLD z Aleksandrem Kwaśniewskim i pozującym do zdjęć Józefem Oleksym cieszą się przedwcześnie: nadspodziewanie dobry wynik wyborczy Grzegorza Napieralskiego nie musi wcale świadczyć o renesansie na lewej flance sceny politycznej. Walczący o polityczne przetrwanie szef głównego ugrupowania lewicy zaskoczył wielu prężną, wizerunkowo zgrabną kampanią, ale to nie oznacza, że dwuznaczny do tej pory wizerunek tego twardego młodego polityka uległ aż tak radykalnemu przeobrażeniu.

W SLD nie wydarzyło się też nic takiego ostatnio, co uzasadniałoby erupcję zachwytu wyborców. Moim zdaniem duża procentowa nadwyżka poparcia dla Napieralskiego (w stosunku do bieżących notowań samej partii) oznacza, że szef SLD niechcący stworzył dla części zirytowanych wyborców PO alternatywę: znośne, mniej obciachowe miejsce do "zaparkowania" swoich głosów.

[wyimek]Napieralski niechcący stworzył dla części zirytowanych wyborców PO alternatywę: znośne, mniej obciachowe miejsce do "zaparkowania" swoich głosów[/wyimek]

Co to wszystko oznacza dla obu kandydatów, którzy przeszli do drugiej tury? Przestrzegałbym przed prostymi analogiami z poprzednim wyścigiem do Pałacu Prezydenckiego, kiedy Lech Kaczyński w drugiej turze systematycznie nadrabiał kilkuprocentową stratę do Donalda Tuska i rzutem na taśmę, na ostatniej prostej wygrał całe wybory. Mechanizmy wyborcze są dziś nieco inne. Inaczej postrzegane są obie partie i inne czynniki działają na korzyść i niekorzyść obu rywali.

Jarosław Kaczyński wykazał, że potrafi przekonać do siebie nowych wyborców, spoza "żelaznego" elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Dane liczbowe sugerują wyraźnie, że mylili się ci spośród socjologów i analityków, którzy upierali się, że "negatywny elektorat" tego polityka zamyka mu drogę do wyników wyborczych znacząco powyżej 30 procent. Spora grupa Polaków, wskazują z kolei badania socjologów, uwierzyła w przemianę lidera PiS po tragedii smoleńskiej, wracają też wyborcy, którzy odpadli od tej partii w ciągu ostatnich lat.

Jeśli wyciszony, uprzejmy Kaczyński utrzyma fason i w drugiej turze konsekwentnie będzie żądał od rywala poważnej dyskusji na temat polskiego państwa i polskiej polityki, zapewne dojdzie do jednej, może dwóch telewizyjnych debat. Prezes PiS powinien w nich wypaść dobrze, bo się wyraźnie rozkręca, a sensacyjnie dobry wynik pierwszej tury dodał skrzydeł jego zwolennikom. Kampanie wyborcze mają swoją bezwładność, a impet – uważany w doświadczonych demokracjach za jeden z najistotniejszych czynników rozstrzygających wybory – wyraźnie w tej chwili faworyzuje PiS.

[srodtytul]Nowe obiekty fascynacji[/srodtytul]

Po stronie negatywów, kandydat PiS nie powinien liczyć na zbyt wiele głosów pretendentów, którzy odpadli w pierwszej turze. Najwięcej jest oczywiście nominalnych zwolenników SLD. Gdyby Napieralski zdecydował się zrobić następny krok po transakcji z PiS w mediach publicznych i zarekomendował swoim wyborcom Kaczyńskiego (moim zdaniem jest do tego zdolny), posłucha go niewielki procent. Spora część elektoratu lewicy zdecydowanie odrzuca PiS, i kropka.

Na kolejną sporą grupkę, tych, którzy głosowali na Korwin-Mikkego, nie może liczyć żadna z konwencjonalnych partii – to typowy elektorat antyestablishmentowy. Z urobku pozostałych prezydenckich kandydatów Kaczyński uzbiera najwyżej dwa, trzy procent. To w sumie za mało, by wygrać drugą turę. Musi więc Jarosław Kaczyński odbierać głosy bezpośrednio Komorowskiemu. A to ze względu na lęki przed recydywą IV RP będzie mimo wszystko trudne, jeszcze dwa tygodnie temu powiedziałbym, że niemożliwe.

Jednocześnie Bronisław Komorowski znalazł się w głębokiej defensywie. Trudno będzie mu narzucać w trakcie kampanii własną, dogodną dla siebie agendę. Media mają już nowe obiekty fascynacji: Kaczyńskiego i Napieralskiego. Nie twierdzę jednak, że w telewizyjnych debatach i generalnie w drugiej turze marszałek będzie stał na straconej pozycji. Kandydat PO jest sprawnym mówcą, na dodatek potężnie teraz zmobilizowanym. Jego umiejętności radzenia sobie na szlaku kampanii poprawiają się w oczach. Jeśli jego głośne wpadki w pierwszej turze coś ujawniły, to głównie słabość zaplecza: brak należytej staranności przy przygotowywaniu kandydata do wystąpień. Teoretycznie przynajmniej sprawna partia powinna umieć temu zaradzić, zanim będzie za późno.

[srodtytul]Mniej do stracenia[/srodtytul]

Największym wyzwaniem dla Komorowskiego, moim zdaniem, będzie jednak przejście od kampanii wizerunkowej do merytorycznej. Wiedziony znakomitym instynktem Kaczyński prze teraz do tego i nie popuści. Z założenia jako przedstawiciel opozycji ma on mniej do stracenia w dyskusji o problemach kraju. Nie on za kraj w tej chwili odpowiada, nie jego, w najbliższej przyszłości przynajmniej, obywatele będą rozliczać z obietnic.

A kandydat PO na swoje nieszczęście do tej pory unikał jak ognia kluczowych tematów, jak konkurencyjność polskiej gospodarki, dramatyczna dla młodych sytuacja na rynku pracy, konieczna, a bolesna chirurgia, która czeka finanse publiczne. Nie wypowiadał się też na temat podatków, opieki zdrowotnej, zastąpienia złotego przez euro czy wyzwań polityki międzynarodowej.

A teraz bez rozgrzewki i przygotowania musi zacząć. O tym właśnie chcą wreszcie słuchać wyrobieni polscy wyborcy, szczególnie ta grupa, która w niedzielę sprawiła PO tak bolesną niespodziankę. Jeśli Komorowski nie zaoferuje im poważnego dialogu, a jego partia spróbuje w zamian karmić wyborców kolejnym spektaklem, tym politycznym przetargiem między PO a Napieralskim z Afganistanem, in vitro i parytetem jako monetą przetargową, to zaparkowane dziś w SLD głosy nigdy nie trafią do Komorowskiego. A wtedy przerżnie on te wybory.

Swoją drogą jest fascynujące, jak logika demokratycznego procesu wyborczego na koniec wymusza na kandydatach minimalną dozę uczciwości wobec wyborców. Ci, którzy wierzą, że jest inaczej, prędzej czy później budzą się poza magicznym kręgiem władzy.

[i]Autor jest dziennikarzem i publicystą. Był m.in. redaktorem naczelnym pism "Cash", "Profit", "Przekrój", "Super Express" oraz telewizji Superstacja[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?