Klęska wykluczenia

Jak to się dzieje, że Jarosław Kaczyński, którego polityczna, moralna, a nawet estetyczna degradacja była od zawsze ważniejsza niż jakiekolwiek merytoryczne argumenty, nadal istnieje w polskiej polityce?

Aktualizacja: 29.06.2010 13:36 Publikacja: 29.06.2010 13:23

Jarosław Kaczyński w drodze na pierwszą debatę z Bronisławem Komorowskim

Jarosław Kaczyński w drodze na pierwszą debatę z Bronisławem Komorowskim

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Red

Jakież to moce sprawiają, że dezawuowana, wyszydzana i ośmieszana latami przez media głównego nurtu postać oszołoma i szkodnika kiełkującej demokracji, osądzonego przez niegdyś autorytatywne elity i – zdawałoby się – skutecznie zmanipulowane gros opinii publicznej, że – powtórzmy - postać skazana na cywilną śmierć polityczną, odzyskuje obecnie rezon wśród znacznej części rodaków? Jak to się mogło stać w demokratycznym państwie prawnym, by nawet zjednoczone siły pojałtańskiego porządku wsparte przez solidarnościowy rząd i jego służby specjalne, wyposażone w instrukcję 0012, służby potrafiące skutecznie ujawniać sfałszowane lojalki, nie były władne równie skutecznie zneutralizować i wyeliminować z gry pogardzanego politycznie przeciwnika, za którym stało zmarginalizowane i raz po raz wykluczane z obywatelskiej wspólnoty przez pozornie oświeconą część narodu, szowinistycznie upośledzone, zaściankowe oraz nisko gramotne, że użyjemy określenia klasyka, bydło?

Te i podobne im pytania cisną się na usta wszystkim, którzy mają dłuższą pamięć niż flesz kamuflażowych metamorfoz specjalistów od wmawiania, akademickiej, żurnalistycznej, a zwłaszcza zaś politycznej proweniencji.

[srodtytul]Dekonstrukcja mitu [/srodtytul]

W polskich powstaniach walczyła znikoma garstka. To poeta i pisarz tworzyli później ich ogólnonarodowy mit, ratując w niewoli język i spójność narodowej gromady.

Czy można szydzić z buntowników Kościuszki, podchorążych Wysockiego, strzelców Traugutta? Z żołnierzy 1920 roku, Powstańców Warszawy? Ktoś, kto by szydził, wykluczyłby się z narodowej wspólnoty. Za Kwaśniewskiego wyszydzanie „solidarności” było modne. Jemu zawdzięczamy zgodę, więcej, zachętę do ośmieszania i dezawuowania solidarnościowej tradycji i etosu. Kaczyński wiedział, że to boli wszystkich, którzy bez specjalnej nadziei na osobisty sukces uczestniczyli w buncie, sprzeciwiając się wszechobecnemu komunistycznemu kłamstwu. Formalnie było ich 10 milionów, ale przecież nikt nie pytał o zdanie ani przymusem wcielonych do ludowego wojska, ani nawet zomowców. Tak więc „upiorne bliźniaki”, (trudno dziś ustalić autora tego wiekopomnego epitetu)) nie tylko nie szargały, a wręcz przeciwnie. Czując pismo nosem, ostro wetowali rachunki pokręconych sumień. Kaczyński - jeden i drugi – nie przepraszali za „Solidarność”. Nie kpili ze styropianu.

Kaczyński trafnie przewidział, że zniszczenie mitu „Solidarności” jest zwiastunem zacierania różnicy między obecnymi a dawnymi peerelowskimi czasami i wstępem do biesiady, którą niewątpliwie pamiętał z zakończenia „Folwarku zwierzęcego”. Metafora orwellowska wcale nie jest ryzykowna, bo na pytanie – czy to świnie przemieniały się w ludzi czy odwrotnie, odpowiedź jest prosta: bywało raz tak, a raz inaczej.

W demitologizowaniu solidarnościowego buntu tkwiło bowiem niebezpieczeństwo rekomunizacji kraju. Oczywiście nie w aspekcie ideowym, ale personalnym. I to się później, przy walnym udziale wzmacniającego „lewą nogę” prezydenta RP, stało. Niszczenie mitu solidarnościowego sprzeciwu z całą jego ikonografią i przesłaniem nie miało tylko płytkiej propagandowej motywacji. Zamysł sięgał dużo głębiej. Chodziło o to, żeby solidarność złodziei, agentów i oprawców okazała się silniejsza niż „Solidarność”. I ludzie dziś pamiętają, kto był przeciw.

[srodtytul] Popis głupoty [/srodtytul]

W 2005 roku po katharsis afery Rywina, której, jak się ostatnio oficjalnie twierdzi, nie było (Napieralski), postsolidarnościowy żywioł uzyskał prawie 80 proc. głosów. Można było zrobić wszystko. Zrobiono POPiS narodowej głupoty. Tak, jakby ktoś chciał zaświadczyć słowom Bismarcka: „Polacy? Żaden problem. Dać im wolność i w dwadzieścia lat się zjedzą”.

Kaczyński zaoferował Platformie ponad połowę resortów, zatrzymując siłowe dla siebie. Czemu? Bo Kaczyński – jeden i drugi - poza księżycem, nikomu nic nie ukradł. I naród trafnie domniemywał, że Kaczyński z pewnością przypilnuje, żeby złodziejstwo pogonić. Wtedy padł wielki strach. Czy idiotyzmem była obawa Rokity dzwonka o 6 rano? Przecież bać się powinni wyłącznie ci, którzy kręcili lody bez wiedzy fiskusa, ci, którzy w majestacie prawa okradali młode państwo. Krótko mówiąc, zamiast IV RP wykopano, po dziś dzień istniejący i trudny do przejścia, rów. Ponieważ IV RP można było budować tylko razem.

Wyrafinowane, wieloaspektowe roztrząsania, dlaczego do tego nie doszło były i są na tyle nieprzekonywujące i ułomne, że Kaczyński sięgnął po metaforę. I napomknął o „innych szatanach”, w czym się kiepsko wyedukowane wykształciuchy zrazu się nie połapały i, zarzucając premierowi metafizykę, skompromitowały się w oczach prostych ludzi, znających tekst poety. Choć, prawdę mówiąc, odpowiedź na pytanie - jak można mieć 80 proc. miejsc w parlamencie i dreptać od pięciu lat w miejscu, a często nawet się cofać - może być tylko metafizyczna. Bo – mówiąc Gałczyńskim – nadal chyba diabły przy zielonych stolikach, modląc się do cyfr, rozwiązują biało-czerwony problem.

Próby Kaczyńskiego budowy IV RP, dokonywane notabene w szemranej koalicji, okazały się pracami Syzyfa. Katolickiemu, konserwatywnemu premierowi przy okazji przyprawiono, dla skuteczniejszej jego dyfamacji, lewicową gębę. Ale ta jego lewicowość, w istocie będąca wrażliwością na skutki, jakie przyniósł nomenklaturowy kapitalizm, nie polegała na rozdawaniu intratnych posad tym, którzy od dziesięcioleci stali tam, gdzie ZOMO. Lewicowość obu Kaczyńskich, podobnie jak Ryszarda Bugaja, była szlachetnej, bo nie kapepowskiej czy pezetpeerowskiej, ale pepesowskiej próby. I to ludzie sobie obecnie przypominają.

Widzą również, że w efekcie jakiegoś iście diabelskiego spisku pięć lat temu nie powstał większościowy, solidarnościowy gabinet z perspektywą skutecznej naprawy państwa. A od trzech lat mamy rząd, który cechuje się umysłowym sybarytyzmem i uwielbieniem piłki kopanej, rząd, którego premier kręcenie czapki przed każdym, kto go komplementuje, przedkłada nad jakąkolwiek poważną pracę państwową, marnując historyczny czas. I toleruje wokół siebie drobnych geszefciarzy. Ludzie to widzą.

[srodtytul]Licencja na bezkarność [/srodtytul]

Znamiennym jest, że najwięcej najmocniejszych i najgłośniejszych ataków na Kaczyńskiego w kraju i zagranicą przeprowadzało środowisko prawników. Protesty przeciwko łamaniu praworządności przez jego rząd podejmowały poszczególne branże, koterie, zwłaszcza akademicy. Kiedy część uczonych prawników o znanych nazwiskach z Uniwersytetu Warszawskiego opublikowała szeroko kolportowany list o łamaniu praworządności, ś.p. Janusz Kochanowski przytomnie zapytał, czemu tej odwagi zbrakło im w stanie wojennym?

„Atak na sprawiedliwość” - tak zatytułowano ponad stustronicowy raport z listopada 2007 r. na temat panującego w Polsce bezprawia. Ten raport opatrzony szeregiem międzynarodowych pieczęci ukrył rodzimych autorów, którzy zataili swoje nazwiska i tytuły, słusznie sądząc, że ocierają się o narodową zdradę. W raporcie usiłowano wykazać „systematyczną i złowrogą próbę rządu na wpłynięcie i uzyskanie kontroli nad sądownictwem”, zaś enumeracja zagrożeń dla polskiego systemu sądownictwa, prokuratury i zawodów prawniczych oraz wnioski i zalecenia dla rządu Kaczyńskiego, mówiąc z lekką tylko przesadą, nadawały się dla rządu Kuby czy Korei Północnej. Tymczasem w miesiąc po ukazaniu się owego raportu Sąd Najwyższy pod przewodnictwem swojego szefa prof. Lecha Gardockiego wydał i wpisał do Księgi Zasad Prawych uchwałę, w której uznał, że sędzia orzekający bez podstawy prawnej i skazujący obywatela na więzienie, mimo, że popełnia przestępstwo nadużycia władzy (art.231 k.k.), wskutek działania immunitetu sędziowskiego jest bezkarny. Do szerokiego protestu, który notabene w mediach przeszedł niezauważony, podobnie zresztą jak sama uchwała SN, dołączył się dr praw Jarosław Kaczyński.

Uzasadnienie tej niesłychanej uchwały prof. Jerzy Zajadło z UG nazwał „antyfilozofią antyprawa”, a Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski natychmiast skierował wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Wniosek ten zostanie niebawem (30 czerwca) rozpatrzony przez Trybunał i można wyrazić prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że werdykt Trybunału usunie skutki prawne tego w najwyższym stopniu kompromitującego państwo i polską jurysprudencję wybryku Sądu Najwyższego. Tym samym polski Trybunał Konstytucyjny zaprzeczy nasuwającemu się nieodparcie przypuszczeniu że – trawestując Platona – w III RP sędziowie zohydzają sprawiedliwość w obawie, aby im nie została ona wymierzona.

[srodtytul]Granice oszczerstw [/srodtytul]

Antologia obelg i insynuacji kierowanych przeciw „upiornym bliźniakom” zostanie kiedyś opublikowana jako memento, jak czynić się nie godzi. Znajdą się w niej spodziewane frazy zarówno peerowskich skamielin, jak i te zdumiewające, bo wypowiadane przez opozycyjnych rycerzy demokracji, wolności słowa i kultury politycznej. Tych zwłaszcza, którym – mówiąc Lechoniem – ze ślipi wyziera sztylet doktrynera, i którzy wiedząc, że warto być przyzwoitym, nie potrafią nimi być zawsze i do końca.

Wszelako wyszukane dyfamacje, aby skutecznie unicestwiły znienawidzoną osobę, powinny jednak cechować się roztropnym umiarem. Casus Kaczyńskiego zadaje kłam kanonowi goebbelsowskiej propagandy. W jego przypadku specjaliści od wmawiania po prostu przesadzali do samego końca. Choćby te ostatnio notowane frazy, jak „dziwak nadęty i ponury” (Kuczyński), „Kaczyński łamał prawa człowieka” (Kalisz), a zwłaszcza już po 10 kwietnia Wołek, czujący „atmosferę pogromu”. Dawniejsze były bardziej soczyste – „jesteśmy rządzeni przez faszystowską partię, która używa tego samego języka i ma takie same idee, jak Hitler” (Biedroń). Toż takie frazy śmieszyły nawet niechętną Kaczyńskiemu publiczność. Zatem paradoks istnienia Jarosława Kaczyńskiego w polskiej polityce polega również na tym, że poziom i rozmiary kłamstw, insynuacji i podłości, którymi go oblepiono, przekroczył nawet goebbelowskie standardy.

Ukoronowaniem porażki chamstwa, absurdów i oszczerstw, którymi od grubo ponad dwudziestu lat usiłuje się wyrugować „kaczyzm” z polityki polskiej, jest zgłoszona w „Gazecie Wyborczej” niedawna nieobraźliwa propozycja Tadeusza Mazowieckiego, aby Jarosław Kaczyński sam wycofał się z życia politycznego. To jest dopiero ostateczna i totalna klęska obozu, który swoje istnienie ufundował na legalizacji PRL-owskiego bezprawia, akceptacji pierworodnych nieprawości III RP i bezpardonowej walce z tymi, którzy zgłaszali swój stanowczy sprzeciw.

Ale odpowiedź na pytania postawione we wstępie jest prostsza. Po pierwsze, coraz więcej Polaków podziela skalę zwykłych wartości i poglądy Kaczyńskiego oraz wierzy, że on naprawdę na miłości do Polski nie zamierza budować swojego dobrobytu. Po drugie, coraz więcej rodaków dostrzegło, że Putin dzieli polskich polityków na lepszych i gorszych. Oczywistym zatem jest, że patriotycznie usposobieni obywatele zawsze będą wybierali tych drugich. I po trzecie, znając sytuację rodzinną Jarosława Kaczyńskiego Polacy mogą od razu wykluczyć jego nepotyzm.

Mówiąc jeszcze raz klasykiem, populacja bydła zatem może się w kraju znacząco poszerzyć.

[i]Autor jest prawnikiem, w latach 1963-68 był seminarzystą profesorów Jerzego Wróblewskiego i Aleksandra Kamińskiego, a w latach 1978-80 studentem Andrzeja Wajdy. [/i]

Jakież to moce sprawiają, że dezawuowana, wyszydzana i ośmieszana latami przez media głównego nurtu postać oszołoma i szkodnika kiełkującej demokracji, osądzonego przez niegdyś autorytatywne elity i – zdawałoby się – skutecznie zmanipulowane gros opinii publicznej, że – powtórzmy - postać skazana na cywilną śmierć polityczną, odzyskuje obecnie rezon wśród znacznej części rodaków? Jak to się mogło stać w demokratycznym państwie prawnym, by nawet zjednoczone siły pojałtańskiego porządku wsparte przez solidarnościowy rząd i jego służby specjalne, wyposażone w instrukcję 0012, służby potrafiące skutecznie ujawniać sfałszowane lojalki, nie były władne równie skutecznie zneutralizować i wyeliminować z gry pogardzanego politycznie przeciwnika, za którym stało zmarginalizowane i raz po raz wykluczane z obywatelskiej wspólnoty przez pozornie oświeconą część narodu, szowinistycznie upośledzone, zaściankowe oraz nisko gramotne, że użyjemy określenia klasyka, bydło?

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę