Jakież to moce sprawiają, że dezawuowana, wyszydzana i ośmieszana latami przez media głównego nurtu postać oszołoma i szkodnika kiełkującej demokracji, osądzonego przez niegdyś autorytatywne elity i – zdawałoby się – skutecznie zmanipulowane gros opinii publicznej, że – powtórzmy - postać skazana na cywilną śmierć polityczną, odzyskuje obecnie rezon wśród znacznej części rodaków? Jak to się mogło stać w demokratycznym państwie prawnym, by nawet zjednoczone siły pojałtańskiego porządku wsparte przez solidarnościowy rząd i jego służby specjalne, wyposażone w instrukcję 0012, służby potrafiące skutecznie ujawniać sfałszowane lojalki, nie były władne równie skutecznie zneutralizować i wyeliminować z gry pogardzanego politycznie przeciwnika, za którym stało zmarginalizowane i raz po raz wykluczane z obywatelskiej wspólnoty przez pozornie oświeconą część narodu, szowinistycznie upośledzone, zaściankowe oraz nisko gramotne, że użyjemy określenia klasyka, bydło?
Te i podobne im pytania cisną się na usta wszystkim, którzy mają dłuższą pamięć niż flesz kamuflażowych metamorfoz specjalistów od wmawiania, akademickiej, żurnalistycznej, a zwłaszcza zaś politycznej proweniencji.
[srodtytul]Dekonstrukcja mitu [/srodtytul]
W polskich powstaniach walczyła znikoma garstka. To poeta i pisarz tworzyli później ich ogólnonarodowy mit, ratując w niewoli język i spójność narodowej gromady.
Czy można szydzić z buntowników Kościuszki, podchorążych Wysockiego, strzelców Traugutta? Z żołnierzy 1920 roku, Powstańców Warszawy? Ktoś, kto by szydził, wykluczyłby się z narodowej wspólnoty. Za Kwaśniewskiego wyszydzanie „solidarności” było modne. Jemu zawdzięczamy zgodę, więcej, zachętę do ośmieszania i dezawuowania solidarnościowej tradycji i etosu. Kaczyński wiedział, że to boli wszystkich, którzy bez specjalnej nadziei na osobisty sukces uczestniczyli w buncie, sprzeciwiając się wszechobecnemu komunistycznemu kłamstwu. Formalnie było ich 10 milionów, ale przecież nikt nie pytał o zdanie ani przymusem wcielonych do ludowego wojska, ani nawet zomowców. Tak więc „upiorne bliźniaki”, (trudno dziś ustalić autora tego wiekopomnego epitetu)) nie tylko nie szargały, a wręcz przeciwnie. Czując pismo nosem, ostro wetowali rachunki pokręconych sumień. Kaczyński - jeden i drugi – nie przepraszali za „Solidarność”. Nie kpili ze styropianu.