Mój redakcyjny kolega [link=http://www.rp.pl/artykul/9157,535222-Wildstein--Operacja--krzyz-.html" "target=_blank]Bronisław Wildstein opisał wydarzenia związane z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu[/link] jako bardzo starannie zaplanowaną i misternie przeprowadzoną akcję wpychania polityków Prawa i Sprawiedliwości w radiomaryjne getto. W jego analizie dostrzegam wiele elementów prawdziwych. Niemniej obraz przedstawiony przez Wildsteina jest jednostronny. Postaram się go uzupełnić.
[srodtytul]Nie tylko ataki [/srodtytul]
Po pierwsze mój redakcyjny kolega zdecydowanie przecenia zdolności Bronisława Komorowskiego i polityczną sprawność Platformy Obywatelskiej. Na podstawie jego tekstu można by dojść do wniosku, że Jarosław Kaczyński za pomocą bardzo dobrej kampanii przed wyborami prezydenckimi zapędził platformersów w kozi róg, a w odpowiedzi uruchomili oni "krzyżową" machinę, by przypomnieć, że PiS to jednak obciach.
Rzecz jasna ani Wildstein, ani ja nie mamy pewności, że to, co powiedział o krzyżu prezydent elekt w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", było tylko chlapnięciem, a nie wyrafinowanym zagraniem obliczonym na wpuszczenie PiS w kanał. Warto jednak zauważyć, że po katastrofie smoleńskiej w działaniach i wypowiedziach Bronisława Komorowskiego wyrafinowania było niewiele. Myślę więc, że jego wypowiedź dla "GW" to – podobnie jak późniejsze zawieszenie w przedziwnych okolicznościach tablicy na Pałacu Prezydenckim – była raczej efektem braku koncepcji i chaosu. Mam raczej wrażenie – choć wiem, że to tylko psychologizowanie – iż obecny prezydent po prostu nie umie sobie poradzić z rodzącym się mitem poprzednika i kompletnie zaskoczony biegiem zdarzeń, wykonuje kolejne niezręczne gesty.
Nie zgadzam się z oceną Wildsteina, że Platforma Obywatelska wygrywała wybory jedynie dzięki brutalnym atakom na PiS. Owszem, masakrowanie i Lecha, i Jarosława Kaczyńskich było i jest ulubionym zajęciem wielu polityków Platformy Obywatelskiej, ale trzeba też zauważyć – i przyznaje to wielu obserwatorów – że partia Donalda Tuska znakomicie odczytała nastroje społeczne w 2007 roku i obiecała ludziom to, o czym wtedy marzyli, czyli lepsze życie. Choć od początku jasne było, że obietnice są nie do zrealizowania, ludzie w nie uwierzyli. Uwierzyli, że cud jest możliwy, jeśli tylko chwycimy się mocno za ręce i bardzo będziemy czegoś chcieli. To był pomysł Platformy na przejęcie rządu dusz wyborców.